...

...

środa, 18 lipca 2012

Nie pójdziesz do żadnej roboty!
Najgorszą rzeczą dla dziecka wbrew pozorom nie jest wieść o tym, że prezentów pod choinkę nie przynosi Mikołaj, ani to, że tak w ogóle to Mikołaj nie istnieje. Najgorszą rzeczą jest to, że na te prezenty ostro trzeba zapierdalać.

(Pierwsze kroki w dorosłym życiu czasami są jak ten kot.)
Wraca to ze zdwojoną siłą do dziecka, kiedy wychodzi z domu na tzw. swoje, no i wtedy zaczyna się dopiero lament. Bo to, o czym zawsze się marzyło, czyli życie bez starych i możliwość robienia wszystkiego co tylko przyjdzie do łba okazało się dosyć słodko-kwaśne. I tak naprawdę ta wielość możliwości jest dosyć wiążąca. I nie jednokrotnie zaczyna się tęsknić za dawnymi problemami poprzewracanej dupy, bo te nowe to po prostu sprawiają, że się chcę położyć twarz do dywanu i szukać panaceum na totalny przejeb wśród cząsteczek kurzu. Niestety rzadko kiedy to pomaga (no chyba, że wtedy całkiem już padnie na łeb, no to już górki i żadnych problemów do końca życia) Także kurfica bierze czasem dwudziestolatków i mocniej, kiedy dla odprężenia siadają na kwejku i itp., i co chwila trafiają na jakieś kompletne gówno utyskujące na niedole bycia nastolatką w czasach popkultury. No ja rzesz pier...lę. W tym całym żalu na żale zagubiłem temat artykułu, bo miało być o podejmowaniu pracy przez pary. No i się teraz wydało, że mamy po dwadzieścia parę lat, i jak to przystało na typowych w dupie byliśmy, gówno widzieliśmy, na wszystkim się znamy tonem przekrwicie apodyktycznym będziemy wszystkim mówić co i jak. Jako, że zachciało się urwać tę rodzicielską pępowinę, która zapewniała bezpieczny byt, któreś z nas rzuciło złowróżbne hasło: może by tak  znaleźć sobie prace
(Tak, dokładnie jak Jon Snow, który przecież nic nie wie,
stwierdziliśmy, że wiem co robimy.)
Jako że od całkiem niedawna staliśmy się mieszczuchami nie bardzo kwapiliśmy, aby słowa wprowadzić w życie. Stare dobre przemilczanie sprawy i zajmowanie się absolutnymi pierdołami pozwoliło zakneblować sumienie przez całkiem solidny okres do ogołocenia lodówki i półek z okruszków, kurzu i wielu innych zadziwiająco możliwych do spożycia rzeczy. Pozwoliły zatuszować tę sprawę przed nami samymi również jak przystało na nas wyolbrzymione i przykokszone obawy. Z mojej strony zaraz pojawiły się wizje, które mroziły mi krew i wkurwiały do żywego, mimo, że były to jedynie wytwory mojej własnej paranoicznej wyobraźni. Widziałem już jak jakiś stary bezzębny typ obłapia moją Kruszynkę, albo gruby, łysy dres klepie ją po tyłku – to był w skrócie scenariusz tego, co by było gdyby zdecydowała się na prace kelnerki. To w całe nie było najgorsze, bo inne zawody wcale nie były bezpieczniejsze. Dajmy na to taka z pozoru niewinna praca w biurze. Wiadomo - stary cap śliniący się przez siną od wódy mordę i za każdym razem, gdy jakaś młoda pracownica by go mijała przylizujący wybrakowaną czuprynę. Och, i jeszcze ten obwisły brzuch biorący w wątpliwość wytrzymałość guzików koszuli. Nie, no ja to pier...ę. 
(Choćbym nie wiem jak chciał, to przecież nie anihiluję połowy populacji.
Mimo wszystko skądś się wzięło to "mierz siły na zamiary.)
W takim biurze to już na pewno znajdzie się jakiś goguś, który na każdej jebanej przerwie przechwala się pracownicom jak to on nie  k...a zdrowy tryb życia prowadzi, kogo on to nie zna i gdzie to nie był. Już wyobrażam sobie ten jego z śmiech imitujący spazmy gruźlicze, który dla innych wydawał się taki perlisty. Perlisty, co to k...a za słowo jest w ogóle. I łazi taki jeden pizdaczny cep od stolika to stolika jakby nie wiedział, który jest jego. Wypie...j! Nawet półgłówek cieć Józek wie, że siedzisz na prawo od ostatniego okna. W tym biurze może być całe stado takich jak on. Cała pożal się bże drużyna piłkarska. Gadająca w kółko w najbardziej szczeniacki sposób na świecie o tym ile ćwiczą i co tam sobie nie kupili, przez sam fakt wyjścia z pochwy swojej matki uważający się za panów wszechświata. Koniec z biurem! To już sam nie wiem. Sklep? To nawet k...a gorzej. 

(Ja już po prostu nie wiem.)
Bo ilość kretynów przewijających się przez sklep jest niepoliczalna. Przyjdzie taki debil stanie przy okienku i zacznie zagadywać, robić niedorozwinięte uwagi na temat tego, co kupił, jak gdyby to był drugi scenariusz Incepcji, ja p...ę, czemu zawsze tacy imbecyle uważają, że mają gadane, że ktokolwiek chciałby wysłuchiwać tego ubogiego buszmeńskiego doboru słów, dowcipu, od którego nic tylko rozjebać sobie łeb o najbliższą ścianę. Nie, nie, w żadnym wypadku sklep! Tak czy owak na razie przemilczam temat pracy Karen dla świętego spokoju… yyy… tj. dla dobra mej Lubej, której sprzeciwy wobec podjęcia przeze mnie dorywczej pracy nie są wcale mniejsze od moich.

(Don't ask, don't tell.)
Dopisek Karen : bo Ty kot nie widziałeś co się dzieje w moim łepku, jak wyobrażam sobie Ciebie w pracy. Apokalypsa. 


3 komentarze:

  1. to się zaczynam bać, co tam robi moja... o_o

    OdpowiedzUsuń
  2. rozumiem, że w końcu żadne z was nie poszło? ;D

    OdpowiedzUsuń