...

...

wtorek, 18 grudnia 2012

Nienawidzę świąt


Nie ,nie… Nie jest to żadna deklaracja z mojej, czy Karen, strony. Jest to deklaracja pewnie kilku milionów osób w naszym kraju wypowiadana w czasie okołoświątecznym. Chcąc nie chcąc, my również się pod nią podpisujemy. Czemuuu? Hmm, trzeba by zacząć od samiuteńkiego początku, gdy ledwo odrośli my od ziemi. Konsternacja pojawiła się pomiędzy czasem, w którym już tak bardzo nie cieszyliśmy się na prezenty, (przypomnijmy, że jesteśmy dziećmi lat 90’ i o nowym iphonie czy xboxie to nawet nie śniliśmy, więc hitem było ogólnie gówno na patyku i to dmuchane) a tym, kiedy coraz bardziej wkurwiające było znoszenie tej całej zbieraniny mętów we własnym domu. Święta to najgorszy okres w roku. Nie ma tu żadnych wątpliwości. Z nieuzasadnionego powodu wszystko nagle zaczyna przypominać jakąś gombrowiczowską szopkę, w której, uwaga, z własnej woli bierzemy udział. No na przykład zacznijmy od okresu przed świętami. Trzeba latać po sklepach, bo jak wiadomo nikt z ludzi nie wiedział o tym, że święta idą i trzeba by było te zakupy o 2 dni wcześniej kurwa zrobić. Nie!!! Wszyscy będziemy je robić w tym samym czasie. Oho! I do tego wszyscy będziemy akurat chcieli to samo, i to w hurtowych ilościach. Jak kurwa normalnie nienawidzimy tłoków, to teraz jak zmanipulowani obywatele tępo wykonujemy każdy usłyszany rozkaz. Oddajemy się pod autorytarną władzę rodziców (bez względu na to, czy mamy lat 3 czy 33). Jak cały rok unikaliśmy tego, chwilami nawet udając, łudząc się i chełpiąc swoją niezależnością, tak teraz jesteśmy posłusznymi suczkami, które z opuszczonymi uszkami pokornie przepychają wypchany po sam sufit wózek lawirując przy tym jak Kubica pomiędzy grubymi babami.

Nasz ukochany Tard the Grumpy Cat ^^

Okres przed świętami nie jest tak zły, jak się jest facetem. Ot, trochę się podźwiga, się nie umrze. Co innego jest w przypadku, gdy się jest kobietą. No wtedy to już jest inna bajka… Bracia Grimm uncensored. Panie niech spodziewają się tego, że nad lepieniem uszek spędzą jakieś dwa miesiące przed świętami. Ni chuja nie rozumiem, po co w to się bawić, jakby w sklepie nie można było kupić. Swoje to lepsze - brzmi to jak zawołanie onanistów. Okres przedświąteczny charakteryzuje się też niczym nie uzasadnioną paniką. Nikt nie wie, o co kaman, ale wszyscy mają w głowie to, że z czymś się nie zdąży, czegoś zabraknie, ktoś nie zdąży i ogólnie meteor pierdolnie na minutę przed pierwszą gwiazdką. Gdy jakimś cudem kobieta wytrzyma inkwizycyjne tortury przygotowań żarcia, (bo przecież o to w tym wszystkim chodzi, żeby się epic nawpierdalać) to kolejnym ciosem będzie Wigilia. W większości domów to w tym dniu musi się zebrać rodzina, ale to cała pierdolona rodzina, czyli ludzie, o których istnieniu dowiadujemy się właśnie tego jednego dnia, a potem zapominamy, bo trauma, że jesteśmy spokrewnieni z takimi wąsatymi i opasłymi burakami, robi swoje. Facet to jeszcze może nie ma takiego dyskomfortu, okej, zależy od wieku. No może gdzieś tak do wieku dwudziestu paru lat jest przejebane, bo każda gruba ciotka chce cię wcisnąć się pomiędzy fałdy tłuszczu a obwisłe cyce, a jak jej się to nie uda, to zalać potokiem śliny policzki, czoło, a w ekstremalnych wypadkach czubek głowy. Wujowie ograniczą się do próby zmiażdżenia ręki przy przywitaniu, ci bardziej energiczni spuszczą ci wpierdol w korytarzu, przy ogólnej uciesze zebranych gości. Kobieta to ma gorzej, bo niezależnie od jej wieku ciotki zrobią jej to, co małym chłopcom. Wujkowie, szczególnie ci z prowincji pchają się z niedogoloną mordą i wąsami, w których są resztki obiadów sprzed kilkudziesięciu lat do wujowskich całusów (?). Nie wiedziałem jak to nazwać, po prostu to kurwa jest takie obrzydliwe, że o ja pierdole. Ogólnie wszyscy dla siebie są mili, ale mili w taki obrzydliwy sposób, że tylko dzwonić po policję, bo molestują.
 Wszystko jednak rekompensuje żarcie. Zajebiście smaczne żarcie. Nawet jakby podczas robienia tego żarcia nasikałby na nie kot, albo przespałby się na nim bezdomny i tak byłoby kurewsko przepyszne. Ale hola hola, przed tym jak dorwiemy się stołu czeka nas jeszcze dzielenie się opłatkiem. Noł, noł, noooooł, kurwa! Znowu lizanie się z własną rodziną i obmacywanie. Aborcja dla gościa, który to popieprzeństwo wymyślił! No ale okej, dosyć traumy. Wpieprzamy. Napychamy bebzole, bębny, maćki. Wpierdalamy aż stół trzeszczy. No tak cztery, pięć, nawet sześć godzin, jeśli to wigilia u Grycanów. I gdy myślimy, że już jest dobrze, że już nic złego nie może się stać, jakiś debil rzuca hasło: Idziemy na Pasterkę!!! Ja jebie, teraz, teraz, teraz chcesz iść?! Gdy zjadłem tyle jedzenia, że mógłbym nim rozwiązać problem głodu w Afryce, a bąk, który zaraz wyleci będzie mylony z wybuchem reaktora jądrowego. No  nic, zapierdalamy jak ci uchodźcy z Czeczenii, po skurwysyńsko śliskim lodzie (w pewnych kręgach podjechanie samochodem na Pasterkę uważane jest za herezję i karane spuszczaniem powietrza z opon przez lokalnego Natanka). Muszę mówić, że jest zimno? Bo jest. Totalny wypizdów, jak na jakimś pieprzonym Morzu Północnym. Pasterka ciągnie się miliardami godzin, nie przekimie się jej w jakimś kącie, bo wszyscy jak na złość wyją jak obdzierani ze skóry zagłuszając chór (który nota bene leci kurwa z głośników, jak oni to robią, to nie wiem).
Dzień następny. Budzi nas megawyjebista zgaga i poczucie odrazy do samego siebie.
Tu musimy skończyć, bo trzeba dupsko posłać na zakupy.
Życzymy przetrwania tej rzeźni!