...

...

sobota, 23 marca 2013

Dlaczego słabi aktorzy są uznawani za najatrakcyjniejszych?





Od razu musimy się przyznać, że w poszukiwaniach odpowiedzi na to pytanie spełzliśmy na niczym, bo nie ma logicznie brzmiącej odpowiedzi, dlaczego przeciętni aktorzy nie wiedzieć czemu są supergwiazdami. Tego typu rozważania dopadły nas po obejrzeniu „Obławy” i ponownym spotkaniu z Dorocińskim, któremu jak każdy wie trochę do Cybulskiego to jednak brakuje. Wysiliśmy się na zrobienie subiektywnej listy aktorów, którzy niedużymi (a czasem żadnymi) środkami zyskali dla siebie wielka popularność, choć czasem nie do końca zasłużoną. Wiadomo, jak ktoś ma taką a nie inną aparycję to jest brany do określanych ról. No, ale bez jaj jak przez 20 lat gra się jedną postać, nie ważne czy gra się w filmie kostiumowym czy dramacie psychologicznym, to daje to jednak pewne podejrzenia co do umiejętności. W liście brak jest hierarchicznego porządku, bo zbyt długo zajęłyby nam kłótnie, kto jest gorszym aktorem.


fragment sextape Alexa

Alexander Skarsgårdlistę otwiera Szwed, który aż za bardzo jest typowym przykładem chłodnych i zdawkowych Skandynawów. Oglądaliśmy kilka filmów z tym panem no i absurdalnie drogi jak na romansidło serial True Blood. Szalę goryczy dopełnił film „Kill your darlings”, przez który ledwo przebrnęliśmy, wręcz błagając o napisy końcowe. Tak topornej dramoto-komedii czy kij wie jak to nazwać nie widzieliśmy od lat. A jako ludzie, którzy bez samookaleczeń i łykania antydepresantów obejrzeli taki ołów jak „Gummo”, mamy jako takie pojęcie o tym co jest przyswajalne a co jest drutem kolczastym wtykanym nie powiem gdzie. Sam Alex to drewno, jakich mało, który na negatywne uczucia ma jedną tę samą minę wyrażającą smutek/zdziwienie/depresję/zażenowanie/zakłopotanie/załamanie itp., itd.


homoerotyczne sesje to skrywana pasja Alexa nie od dziś

 Ogólnie facet wciąż po planie łazi z wytrzeszczem zdziwienia nie ważne czy właśnie umarł mu wujek czy ktoś zjadł mu kanapkę. Jego ostanie filmy „Straw Dogs” i „Battleship” można skwitować, jako Eric ze strzelb, Eric w marynarskim mundurku. Jedyna różnica od tego, co robi w True Blood, to to, że nikogo nie gryzie no chyba, że Ryhane w swojej przyczepie. Nie zawsze genialny aktor ma równie utalentowanego syna, sorry Stellan nie przyłożyłeś się tamtej nocy.

 

po 3-godzinnym tapetowaniu ale za to jaki dumny z efektu
Johnny Depp – tu się spodziewamy ostrych polemik i wyzwisk skierowanych pod naszym adresem. Trudno zdania nie zmienimy Johnny aktorem jest słabym i od wielu lat niczego przełomowego nie zagrał. Ciągle gra tego samego dziwaka z „Las Vegas Parano”. W miarę starzenia się Johnny zatrzymał się w swoim rozwoju. A trailery z „The Lone Rangera” (postać Deppa zapowiada się jako inaczej ubrany Jack Sparrow) nie wyprowadzają nas z tego poglądu. Nawet w nudnym jak flaki z olejem „Mrocznych Cieniach” zagrał tego samego głupio-cwanego typka co w zwykle. Odmienną postać zagrał we „Wrogach Publicznych” (druga postać, którą potrafi zagrać Johnny jest tzw. milczek – wychodzi mu lepiej gra jak mało ma tekstu do zapamiętania), lecz tu również nie ma jakiegoś wybitnego aktorstwa i stawianie Johnnego na równi z takimi aktorami jak Sean Connery albo choćby George Clooney byłoby sporym wyolbrzymieniem jego zdolności. 
Johnny wziął przykład ze swojej kochanki i również postanowił wziąć się za przedstawicieli tej samej płci
Dla obrońców Johnnego, którzy pewnie wyciągną zaraz argument „Marzyciela” (co z tego Anna Paquin też dostała Oscara jako dziecko, a teraz karierę robi tylko na pokazywaniu cycków w True Blood) my wyciągamy serie: „Piratów z Karaibów”, „Las Vegas Parano”, „Mroczne Cienie”, „Alicja w Krainie Czarów”, „Charlie i fabryka czekolady”, „Parnassusa” i „Turystę” gdzie zagrał jedną i tę samą postać. Johnny aktorem słabym jest. Case close.
Marcin Dorociński – sława tego pana jest nie porównywalnie mniejsza od poprzednich ale zarzut do niego mamy ten sam. Dorociński zyskał opinię amanta współczesnego kina, obiektu westchnień i pragnień niezliczonych rzeszy kobiet. Pytanie tylko, za co? Nie wyszło temu panu podbicie półświatka serialowego, wszystkie jego próby zaczepienia się w jakimś dochodowy tasiemcu spełzły na niczym. Nic nie wyszło z epizodów w komediach romantycznych. Tak, więc Dorociński nie miał wyboru i stał się dyżurnym pierwszoplanowym aktorem w produkcjach nazwijmy to ambitniejszych. 
bajera w Ray Banach
Byłoby całkiem miło, gdyby nie to, że aktorem Dorociński jest bardzo słabym i jego wkład do filmu można określić nie mniej ni więcej jak tylko: kosmiczna nuda. Rozumiemy, że wszystko usprawiedliwia niska jak PKB Somalii barwa głosu, no ale z tym jedynym atutem to robić karierę w Teatrze Polskiego Radia albo podkładać głos w grach.
Anderw Lincoln – ten pan wypłynął przy okazji wielkiego comebacku Zombie w :poop:kulturze. Przed „The Walking Dead” pan zagrał w kilku filmach, które raczej z niezwykle męskim turlaniu się we krwi (i flakach) żywych trupów nie miały wiele wspólnego. Mowa tu o komediach romantycznych i tym podobnych. Pan drewno nie posiada najmniejszych zadatków na aktora. Nie wiem może ma dobrą pamięć do tekstów. Bo innego powodu, dla którego wzięto go w ogólnie kiedykolwiek do jakiegokolwiek filmu czy serialu nie widzimy. Absolutnie gość nie potrafi wyrażać emocji, aż boimy się pomyśleć jaki jest w prawdziwym życiu. Jego bliscy pewnie sami nie wiedzą co mu jest jak robi te swoje tępe gapienie się w przestrzeń, które może u niego za jednym zamachem wyrażać smutek i radość, pytanie tylko, które w danej chwili, prawdziwy człowiek enigma. Pan Lincoln lepiej by zrobił gdyby został szpiegiem albo lepiej sprzedawcą polis, tam nie wyrażanie emocji jest jeszcze bardziej mile widziane. Przydałoby się żeby ktoś wyprowadził go z błędu, bo facet najwyraźniej pomylił się z powołaniem.
Andrew i jego największa broń: zmrużenie oczu

piątek, 22 marca 2013

Derek. Przegięcie czy telewizyjne katharsis?




Nie mogłem się zdecydować nad tytułem owego artykułu więc wymyśliłem taką o hybrydę. Chodziło mi o to czego się spodziewa po serialu, przed jego obejrzeniem, a co się zyskuje po jego obejrzeniu. Myśląc w tych kategoriach tytuł staje się o wiele bardziej sensowniejszy niż się zdaje. Twórca serialu Ricky Gervias znowu zadziwia i szokuje, przynajmniej do tego nas przyzwyczaił, że nieustannie nas zaskakuje swoimi pomysłami. Wiadomo było już od dawna, a w szczególności od Office U.K., że gość uwielbia bawić się ciężkim jak ołów humorem, i trochę się spodziewaliśmy, że uderzy w podobne tonu w serialu Derek. I rzeczywiście pierwsze minuty serialu nie obyły się bez reakcji: o ja pierd… nie robi tego naprawdę. A jednak. Ricky wcielił się w postać opóźnionego Dereka, który pracuje w, jak byśmy to określili w Polsce, domu opieki społecznej. Niespodzianką jest pojawienie się w obsadzie lubianego Karla Pilkingtona z The Ricky Gervais Show i oczywiście An Idiot Abroad, który szczególnie ostatnimi czasy przypadł nam do gustu.


 

Bardzo zaskoczył nas ten cały Ricky, bo z grubiańskiego, kpiarskiego czasem obskurnego i nieco nawet zapatrzonego w siebie, nagle wyłonił się człowiek wrażliwy na tematy niezwykle ważne społecznie. Świetnie to wszystko wykombinował, bez nudnego patosu i wydumanego moralizatorstwa opowiedział fascynującą historyjkę, która nie to, że bawi to uczy jeszcze empatii i wrażliwości.


W zasadzie to za bardzo Ricky nie odbiegł od swojego ulubionego zajęcia, jakim jest ośmieszanie współczesnego świata. Tutaj robi to nawet lepiej niż zwykle, bo jego krytyka jest subtelna, nie tak oczywista jak wyśmiewanie wprost „wielkich” tragedii pogrążonego w konsumpcjonizmie człowieka. W serialu dzięki prostemu obrazowaniu pokazane jest to, co tak naprawdę jest ważne i istotne w życiu. Niestety takie czasy, że takich wartości nie nabędziemy w szkole, czasem nawet nie w domu, czy innych miejscach gdzie powinniśmy się o nich dowiedzieć, a właśnie w serialu TV. Myślę, że to naprawdę ważny serial dla nowoczesnego społeczeństwa Wysp Brytyjskich, że może każdy weźmie sobie coś do serca z historii opowiadanych przez Rickiego. Trzeba sobie uzmysłowić, że facet ma już sporo siana i nie leci z nami w kulki, i nie jest to tak zwana płytka wrażliwości łamana przez uczuciowość, choć można byłoby o to podejrzewać serial telewizyjny. Myślę, że Ricky potrzebował takiej produkcji by dać upust drugiej stronie swoich poglądów na świat i sposób jaki należałoby przeżyć swoje życie.
Ostatnie odcinki, choć wyśrubowane do maksimum, jeżeli chodzi o wzruszenie, to wzbudzają podejrzenia o autobiograficzne wątki zakamuflowane w telewizyjnej fikcji. Mam nadzieje, że serial zostanie doceniony i doczekamy drugiej serii.

czwartek, 14 marca 2013

Lord of the Rings Song. Ta piosenka niestety przegrała z Lenox i Enyą.

ale o mały włos to by była piosenka z filmu Władca Pierścieni 


fragment odcinka serialu Flight with the Conchords. Opowiadającym o nowozelandzkich wiecznie niedocenionych muzykach.