...

...

środa, 18 lipca 2012

Nie pójdziesz do żadnej roboty!
Najgorszą rzeczą dla dziecka wbrew pozorom nie jest wieść o tym, że prezentów pod choinkę nie przynosi Mikołaj, ani to, że tak w ogóle to Mikołaj nie istnieje. Najgorszą rzeczą jest to, że na te prezenty ostro trzeba zapierdalać.

(Pierwsze kroki w dorosłym życiu czasami są jak ten kot.)
Wraca to ze zdwojoną siłą do dziecka, kiedy wychodzi z domu na tzw. swoje, no i wtedy zaczyna się dopiero lament. Bo to, o czym zawsze się marzyło, czyli życie bez starych i możliwość robienia wszystkiego co tylko przyjdzie do łba okazało się dosyć słodko-kwaśne. I tak naprawdę ta wielość możliwości jest dosyć wiążąca. I nie jednokrotnie zaczyna się tęsknić za dawnymi problemami poprzewracanej dupy, bo te nowe to po prostu sprawiają, że się chcę położyć twarz do dywanu i szukać panaceum na totalny przejeb wśród cząsteczek kurzu. Niestety rzadko kiedy to pomaga (no chyba, że wtedy całkiem już padnie na łeb, no to już górki i żadnych problemów do końca życia) Także kurfica bierze czasem dwudziestolatków i mocniej, kiedy dla odprężenia siadają na kwejku i itp., i co chwila trafiają na jakieś kompletne gówno utyskujące na niedole bycia nastolatką w czasach popkultury. No ja rzesz pier...lę. W tym całym żalu na żale zagubiłem temat artykułu, bo miało być o podejmowaniu pracy przez pary. No i się teraz wydało, że mamy po dwadzieścia parę lat, i jak to przystało na typowych w dupie byliśmy, gówno widzieliśmy, na wszystkim się znamy tonem przekrwicie apodyktycznym będziemy wszystkim mówić co i jak. Jako, że zachciało się urwać tę rodzicielską pępowinę, która zapewniała bezpieczny byt, któreś z nas rzuciło złowróżbne hasło: może by tak  znaleźć sobie prace
(Tak, dokładnie jak Jon Snow, który przecież nic nie wie,
stwierdziliśmy, że wiem co robimy.)
Jako że od całkiem niedawna staliśmy się mieszczuchami nie bardzo kwapiliśmy, aby słowa wprowadzić w życie. Stare dobre przemilczanie sprawy i zajmowanie się absolutnymi pierdołami pozwoliło zakneblować sumienie przez całkiem solidny okres do ogołocenia lodówki i półek z okruszków, kurzu i wielu innych zadziwiająco możliwych do spożycia rzeczy. Pozwoliły zatuszować tę sprawę przed nami samymi również jak przystało na nas wyolbrzymione i przykokszone obawy. Z mojej strony zaraz pojawiły się wizje, które mroziły mi krew i wkurwiały do żywego, mimo, że były to jedynie wytwory mojej własnej paranoicznej wyobraźni. Widziałem już jak jakiś stary bezzębny typ obłapia moją Kruszynkę, albo gruby, łysy dres klepie ją po tyłku – to był w skrócie scenariusz tego, co by było gdyby zdecydowała się na prace kelnerki. To w całe nie było najgorsze, bo inne zawody wcale nie były bezpieczniejsze. Dajmy na to taka z pozoru niewinna praca w biurze. Wiadomo - stary cap śliniący się przez siną od wódy mordę i za każdym razem, gdy jakaś młoda pracownica by go mijała przylizujący wybrakowaną czuprynę. Och, i jeszcze ten obwisły brzuch biorący w wątpliwość wytrzymałość guzików koszuli. Nie, no ja to pier...ę. 
(Choćbym nie wiem jak chciał, to przecież nie anihiluję połowy populacji.
Mimo wszystko skądś się wzięło to "mierz siły na zamiary.)
W takim biurze to już na pewno znajdzie się jakiś goguś, który na każdej jebanej przerwie przechwala się pracownicom jak to on nie  k...a zdrowy tryb życia prowadzi, kogo on to nie zna i gdzie to nie był. Już wyobrażam sobie ten jego z śmiech imitujący spazmy gruźlicze, który dla innych wydawał się taki perlisty. Perlisty, co to k...a za słowo jest w ogóle. I łazi taki jeden pizdaczny cep od stolika to stolika jakby nie wiedział, który jest jego. Wypie...j! Nawet półgłówek cieć Józek wie, że siedzisz na prawo od ostatniego okna. W tym biurze może być całe stado takich jak on. Cała pożal się bże drużyna piłkarska. Gadająca w kółko w najbardziej szczeniacki sposób na świecie o tym ile ćwiczą i co tam sobie nie kupili, przez sam fakt wyjścia z pochwy swojej matki uważający się za panów wszechświata. Koniec z biurem! To już sam nie wiem. Sklep? To nawet k...a gorzej. 

(Ja już po prostu nie wiem.)
Bo ilość kretynów przewijających się przez sklep jest niepoliczalna. Przyjdzie taki debil stanie przy okienku i zacznie zagadywać, robić niedorozwinięte uwagi na temat tego, co kupił, jak gdyby to był drugi scenariusz Incepcji, ja p...ę, czemu zawsze tacy imbecyle uważają, że mają gadane, że ktokolwiek chciałby wysłuchiwać tego ubogiego buszmeńskiego doboru słów, dowcipu, od którego nic tylko rozjebać sobie łeb o najbliższą ścianę. Nie, nie, w żadnym wypadku sklep! Tak czy owak na razie przemilczam temat pracy Karen dla świętego spokoju… yyy… tj. dla dobra mej Lubej, której sprzeciwy wobec podjęcia przeze mnie dorywczej pracy nie są wcale mniejsze od moich.

(Don't ask, don't tell.)
Dopisek Karen : bo Ty kot nie widziałeś co się dzieje w moim łepku, jak wyobrażam sobie Ciebie w pracy. Apokalypsa. 


 Dlaczego nie warto zostawiać faceta na parę dni?
(Całkowicie normalna reakcja.)
   Spokojnie, bo trzeba po uspokajać to skore do paniki kobiece gremium, w afekcie potrafiące zrobić to, na co z błyskiem zazdrości w oku patrzyliby Czerwoni Khmerzy. 



Bo nie chodzi o to, że wasz facet, gdy tylko usłyszy odgłos zamykanych drzwi wyjściowych z drugiej strony opuszczać się będzie z balkonu po linie zrobionej z prześcieradeł, by uderzyć w miasto i przepierdolić wasze oszczędności życia w najbrudniejszych spelunach, wkładając te w pocie czoła zarobione dwuzłotówki za majty wyginających się tanecznym pląsie (bądź też atakach epilepsji) emerytowanych szczerbatych tancerek (no co? migracja zarobkowa młodych specjalistów dotyka wszystkie grupy zawodowe), wciągając tymianek przez zrulowane banknoty dziesięciozłotowe z pomarszczonych brzuchów prostytutek, korzystając z tego, że pijane zaspały na chodniku w niemożliwych do naśladowania pozach. 
(Tak, jestem w formie.
Ale nie powiem w jakiej.)
Prawdopodobnie żaden z waszych facetów też nie zbierze grupy kumpli i nie zrobi tygodniowego baletu, biorąc udział w brutalnych bójkach, tłukąc w zakamarkach nieświadomych tego meneli, którzy w finale i tak mu najebią, bo wasz facet jest ciotą i jedyną aktywnością fizyczna jakiej się podejmuje, jest spuszczanie wody w kiblu. 
 A pot go zalewa, gdy tylko pomyśli ile metrów ma podejść na następny przystanek, bo mpk mu spierdolił. Szczerze też wątpię, by zapił mordę w spelunach przed odwiedzinami, których ostrzegają mamy karaluchy swoje karalusz… karlalal… karla… karwa… bejbi-karaluchy! 

(Karen dosyc często się zastanawia po co
tak właściwie mnie jeszcze przy sobie trzyma;
z pomocą przychodzą jak zawsze Internety.)
Bo od momentu, kiedy z wami zamieszkał skończyło się akademikowe chlanie i teraz po kilku kielonach rzyga dalej niż widzi, a potem bawi się w dziżusa, i wraca do siebie po trzech dniach i obiecuję cuda-wianki. Nawet jeśli, to i tak te wszystkie perypetie nie są tak samo straszne jak prawda, jaką teraz wam zdradzę. Wasz facet nie tyle, co nie spierd... po tym balkonie po tym jak wyjdziecie, co absolutnie nawet się nie poruszy, przez kilkanaście minut będzie gnił w łóżku, a jak szczęśliwym trafem w bliskiej odległości znajdzie się komputer to te kilkanaście godzin urośnie do dwudziestu paru, a jeżeli jakimś kolejnym szczęśliwym trafem koło łóżka zostały jakieś pozostałości wczorajszej kolacji, połamane chipsy za łóżkiem tudzież szczur bądź karaluch, jak kto woli, to już w tym łóżku może pozostać aż do waszego powrotu.

(Ma sens?)

Od razu się przygotujcie na to, że cokolwiek pozostawiliście w domu żywego, żywym nie zastaniecie po powrocie. Wcale, ale to wcale nie będzie lepiej jak jednak ten tyłek ruszy. Przyjdzie do kuchni żeby zrobić sobie żarcie (tj. zobaczyć czy czegoś nie zostawiłyście). Absolutnie nie zauważy góry naczyń i martwego kota, mimo że będzie się o niego potykał przez wszystkie dni waszej nieobecności. Gorzej jest, kiedy obudzi się w nim kucharska pasja, wtedy kuchenki nie domyjecie już nigdy z tej ektoplazmy, jaką otrzyma z niby niewinnej jajecznicy. Prawdopodobnie przechodzi cały czas w jednej pidżamie, ale trwoga, jeżeli ruszy go sumienie, bo wtedy zacznie majstrować przy pralce i w ten oto sposób człowiek, który komputer ma od 8 roku życia zmierzy się z łamigłówką nie do przebycia, i po waszym powrocie czeka was malowanie u sąsiada z dołu. 

Sranie. Sranie jest bardzo ważne dla każdego faceta i to jedna z jego wielowiekowej tradycji, którą kultywuje z oddaniem neofity w regularnych porach. Z powodu tej pasji odradzam stanowczo odwiedzenia toalety zaraz po przyjeździe. Radzę raczej poczekanie na zakończenie trzytygodniowej kwarantanny i odkażania. Myślę, że ta dawka informacji pomoże właściwie przygotować siebie i dom na pozostawienie go w rękach faceta. Z głębi serca- powodzenia.

P. S. Przepraszam Karen za te cztery godziny jak poszłaś na uczelnie.


(Po pierwsze toaleta to miejsce o niebagatelnym znaczeniu dla mężczyzny,
które jakoś kobiety nie chcą zrozumieć.)

wtorek, 17 lipca 2012


Najlepsze seriale PART I


Z racji i powodu, no i również dlatego, że lepszych pomysłów brak, polecimy tu kilka tytułów seriali, które naonczas są przedmiotem popierdyliardnego oglądania. Yep! Dowartościowujemy się tym, żyjemy tym, a nawet kłócimy o losy bohaterów, których lubimy mniej lub bardziej. O stopniu naszego pojebania w zżyciu się bohaterami mogą świadczyć to, że czasem z powodu sprzeczki o daną perypetię potrafimy sobie nawzajem uprzykrzać życie. Zdarza się wtedy np. „przypadkowe” przypalenie tostu albo przesłodzenie do porzygu kawy.


(TO jest TO)

Ale bez obaw kochamy się jak zawszony ćpun ze swoją strzykawką, i dzięki temu łagodzimy najdziwniejsze konflikty. No dobra, głównie przez naszą czterosekundową pamięć jak u złotej rybki, z tym, że my nie przynosimy szczęścia, wręcz odwrotnie: ostatnio frajer, który postawił nam piwo omal nie zakrztusił się na śmierć perłą summer. Oto nasze propozycje dla ludzi, którzy od wyjścia na świeże powietrze i zrobienia cokolwiek wartościowego w swoim krótkim życiu wolą zamknąć się w czterech ścianach z whiskey z colą w łapie i oglądać jednym haustem ośmiosezonowe seriale:


1.      Office U. S. – dlaczego dodaliśmy przymiotnik U. S.? Otóż by się nikt nieroztropny nie pomylił i nie rzucił na brytyjskiego protoplastę amerykańskiej produkcji, bo ta jest wyłącznie dla amatorów naprawdę potężnej dawki angielskiego suchara, od którego zęby same się rwą, kurczy się penis i ma się menstruacje przy każdym „dowcipie”. 


Co do amerykańskiej wersji to z ręką na sercu polecamy szczególnie 2, 3, 4 i 5 sezon, które są niedościgłym wzorem dla tego typu produkcji. Śmieszne to, zabawne, czasem przekruwaśmieszne i niemogące się znudzić, wierzcie na słowo ludziom, którzy te sezony obejrzeli już po więcej razy niż tyle ile można by się do tego przyznać bez wstydu. O czym to jest? Sam opis sytuacji i miejsca akcji na pewno nie zachęci do oglądania, wiemy po sobie, no ale jak się już zaryzykuje to ma się dwa wyjścia albo się pokocha to albo będzie się miało w dupie, bo się ma za mały móżdżek i oczekuje się czegoś prostszego i mniej smacznego. Jak długo żyjemy to tylko frajerzy, których znamy nie lubią Office, niech to będzie jakaś tam rekomendacja. Akcja dzieje się w pensylwańskiej firmie papierniczej, której szefem jest facet o cechach osobowych 
(Michael i Toby czyli niesłabnące uczucie)
2.      IT CROWD – tym razem tylko i wyłącznie brytyjski humor, choć podobno gdzieś tam we wszechświecie powstała amerykańska wersja i widziały ją tylko cztery osoby, z których dwie pierwsze nie żyją, trzecia usunęła konto na fejsie i tym samym słuch po niej zaginął, zaś  czwarta jest bucem, nikt jej nie lubi, więc i tak nie wierzy że oglądała. Serial koncentruje się na pracy Roya, Mossa i Jen w bóg-wie-czym się zajmującym Reynholm Industries. Dorobiło się to czterech sezonów po sześć odcinków, czyli raczej łatwo to przyswajalne, szczególnie, że serial dopracowany do ostatniego detalu by spowodować niekontrolowane wybuchy śmiechu z kawałkami jedzenia lądującego na ekran (been there, done this). Na IT CROWD zawsze jest pora, serial jest absolutnie nie do zajeżdżenia. Autorzy serialu często robią sobie jaja ze współczesnej popkultury, czego są niedościgłym wzorem, ba, i nadal utrzymując się w granicach dobrego smaku, braku bluzgów i pretensjonalnego epatowania golizną.
(I agree!)
3.     Parks and Recreation – pora na niedawny osobisty hit. Odkryliśmy to cudo tego roku i jak się okazało zawładnęło nami bezgraniczne, i całkowicie pobiło w darzeniu sympatią kulejący już w ósmym sezonie Office. Serial niszczy dzięki takim postaciom jak Leslie, coś niecoś na modłę officowego Michaela trochę ciapy i nieudacznika, ale w końcu wychodzącego na swoje; Rona, którego osobiście ja sam uważam za najjaśniejszą postać, prawdziwego macho z piwnym maćkiem i sumiastym wąsiskiem będącym spiżarnią resztek spożywanych posiłków, a i tak będącego obiektem zachwytu kobiet, którego zwierzęcemu prawie, że magnetyzmowi nie są się w stanie oprzeć; Andy, co tu dużo kryć uroczy półgłówek z aparycją niedźwiedzia i rozumem małego dziecka. Parks są jednym z takich seriali, które można tłuc do pożygu, bo chociaż z pozoru realia, w których się dzieje nie intrygują ani nie ciekawią, to i tak autorom udało się stworzyć jeden z najlepszych seriali wszechświata, bo bohaterowie są jacyś i mają własne spojrzenie na świat, a ustawienie ich naprzeciw siebie daję taki rezultat, że ludzie śmieją się jak niedorozwinięci. Całe szczęście mało jest takich seriali, bo po jedzenie nie byłoby kiedy pójść.
(Nasz idol! I w dodatku tak bardzo przypomina Garfieda!)

4.      Louie – gdyby mi ktoś tak o przy piwie opowiedział mniej więcej, o czym jest ten serial, że opowiada o 42 letnim rozwodniku, z brzuszkiem, ojcem dwóch córek, i na dodatek łysiejącym rudym komiku, powiedziałbym:, „kto to kurwa chciałby oglądać?’ Masz za swoje jebany ignorancie!- powiem do siebie z tej alternatywnej wizji. Louie okazał się absolutnym strzałem w dziesiątkę, niby banalny pomysł i brak jakiejś wysublimowanej akcji a to jeden z najlepszych seriali, zbudowany na jednej postaci komika Louisa C. K., którego wkurwiony dowcip, niejednokrotnie mocno kontrowersyjny i daleko posunięty w naigrywaniu z seksualnych tabu, zbiera, coraz większe rzesze odbiorców i fanów dostawania mentalnie po ryju.
(Louie jest absolutnie niepoprawny. A my śmiejmy się jak opętani.)
5.      Wilfred – jeden z najbardziej pojebanych pomysłów ostatnich lat przybył do nas z kraju, gdzie nadal istnieje największy odsetek gwałtu na owcach i przekonanie o tym, że jeżeli, coś nie jest bladym Szkotem możesz to zastrzelić. Wracając do Wilfreda, to tytułowym bohaterem jest pies, no może nie do końca jest to całkowicie prawda, jest to facet w przebraniu psa, ale wiedzą o tym tylko widzowie i Eljaah Wood, który gra drugą główną rolę. Kto? Eljaah Wood. Tak, to właśnie Frodo jest najlepszym kumplem Wilfreda, nawiasem mówiąc niezbadane są drogi upadającej gwiazdy jednego i połowy filmu. Kiedy wyżej wymienione seriale poza Louie’m nadawały się do oglądania z rodzicami, ba nawet babcią po pięćsetnym zawale i zastawką serca, to Wilfred może być już ciut ponad siły wychowanych na przaśnych polskich serialach purytanów. Uprawianie seksu z pluszakami przez faceta w psim przebraniu,choć nie wiem jak śmieszne by nie było, jest czymś nie od przebrnięcia dla spokojnych katolskich usposobień. Dlaczego polecamy Wilfreda? A czemu nie?, durne to, ale również będące solidną karykaturą współczesnego społeczeństwa, którego najlepszym krytykiem jak się okazuje jest jakiś idiota w kostiumie psa o nienazwanej rasie.
(Bo w końcu każdy czasem gada do swojego psa.)

C.D.N.




Śniadanie
na obiad           

Takim naszym małym pomysłem, jest wymyślenie działów w zależności od dnia tygodnia: na przykład w poniedziałek pojawiałyby się porady dla koła gospodyń wiejskich, wtorek przegląd list przebojów wiejskich remiz, w środę natomiast cykliczny instruktarz amputacji na modłę zrób to sam, potem w czwartek wyznania ludzi uzależnionych od wąchania worków na śmieci przed wrzucaniem do kontenera, a na koniec piątek kącik dla zakochanych, w którym zaczytywalibyśmy się z pasją w listy niewyżytych 70latków, zaczepiających młode dziewczyny na przystankach mpk, robiących szpan „na warszawkę (tę sytuację musimy kiedyś opisać, bo była bezcenna, acz bardzo, ale to bardzo creepy).

(Yep, that's us.)
No dobra dajmy na to, że jest dziś wtorek. Co robimy we wtorek? Budzimy się niechętnie, oglądamy do śniadania True Blood (bez entuzjazmu, bo serial się skończył na pierwszym sezonie, a teraz to nudny a robimy dygi tylko przez nagłe zmiany podkładu muzycznego, a nie żeby to było w jakimkolwiek  sposób straszniejsze od Wakacji z Duchami), przeglądamy oferty pracy a potem z satysfakcją i niekłamanym spokojem spełzamy na niczym. 

Pora na śniadanie. Jako, że żadne z nas się nie kwapi do opuszczenia bezpiecznego rejonu łózka rzucamy niewybredne aluzje do tego, co by się dziś zrobiło. Oboje udajemy, że na razie nic nie czaimy. Brzuchy burczą. Kto przegrywa tę zimną wojnę? Oczywiście facet, bo jemu zawsze szybciej się chcę siku. Jak wstałeś to już zrób to śniadanie kochanie.  Meritum, bo właśnie na nie przychodzi pora, mieszkanie razem to nie są rurki z kremem, ani miąższ z pomarańczy, to ciężka praca by dłużej gnić w łóżku i zjeść coś lepszego niż przypalona własnoręcznie jajecznica. Jako że nie posiadam żadnych zdolności ku temu, i brak mi jakiegokolwiek przygotowania, oraz sam jestem najnieodpowiedniejszym człowiekiem do tego zadania, co w naszym kraju oznacza, że jak najbardziej się nadaje, zajmę się teraz poradami w mieszkaniu razem.

Nigdy, ale to nigdy nie rezygnuj z licytacji, bóg wie raczy wiedzieć co możesz ugrać, kobita jako twór nieodgadniony, nigdy nie zdradzi co może jej do głowy strzelić, a wtedy z pozycji z góry przegranej nagle możesz otrzymać zaskakujące profity. Dzieję się tak niezwykle rzadko i z początkowego niepowodzenia w dochodzeniu własnej racji zwykle trafia do pozycji całkowitego przeje...a. I trzeba przepraszać, korzyć się i w worze pokutnym obchodzić starówkę drąc się w niebogłosy, jakim to się jest chujem i skursynem (nie żeby się nie należało, co to nie, złe uczynki za bardzo lubią facetów [edit Karen: faceci za bardzo lubią złe uczynki]). 


(Niestety nie mamy psa.)
No i na koniec może coś łagodzącego a gów...o! Jako że jestem facetem pozbawionym jakichkolwiek zdatnych do przetrawiania zdolności postanowiłem takowe nabyć, niestety z miernym rezultatem, co za pewno przysporzy mi grono solidaryzujących się ze mną ciap, tak o zapowiadanym gotowaniu tu mowa, otóż monotematyczne odżywianie doprowadziło mnie od perturbacji w metabolizmie, i tylko dzięki temu, że resztki godności jeszcze we mnie pozostały nie napisze, o tym, co naprawdę mnie spotkało i co ten eufemizm o perturbacjach oznacza. 

(Tia, muszę się przyznać, że jestem strasznym trepem
 i z masłem po prostu przesadzam, dodawałem go do wszystkie,
do tego stopnia, że teraz prawdopodbnie w moich żyłach płynie zawiesina coli i masła.)
Tak czy srak (słowo znaczące), postanowiliśmy zrobić zupę (tzn. Karen robiła, Kjell ładnie wyglądał prężąc się na stole przy obieraniu ziemniaków), jazda bez trzymanki, i wszystkim polecam, dzięki nowym i starym bogom o dziwko wyszła całkiem dobra, ale stresu, jakiego nam przysporzyło starczyłoby tuzin sal porodowych i jedno startowanie promu Columbia. Koniec.

(Spokojnie to nie koniec. Ciąg dalszy nastąpi.)


Z życia studenckiego 

Klasyk powiedział: prawdziwe oblicze człowieka poznać możesz po tym jak ryje na dzień przed egzaminem.

Ten cytat jest głównym mottem artykułu, który będzie niczym innym jak zapisem dnia z Karenowych poczynań na kilka godzin przed egzaminem. Aby oszczędzić na samym początku dramaturgii zdradzimy, że historia miała pozytywne zakończenie, na 4++, czyli not as bad, jak na to jak wyglądały przygotowania. Dzień tygodnia nie jest istotny, bo i tak zapomnieliśmy, ale ch&j z tym. Obudzeni promieniami wczesnoletniego słońca, no nie do końca, bo raczej burczeniami brzucha, które osiągnęły to, czego budziki w komórkach nie osiągnęły. 

Do tej pory nie wymyśle, o co chodzi w tym fenomenie, że nie przerywając snu jestem wstanie powyłączać wszystkie kolejno siedem ustawionych budzików, a potem mieć pretensje do siebie, że znów zaspałem. Obudzeni już w pełnej świadomości dokładnie wiemy, że jutro egzamin. Jutro. K....a jutro! Śniadanie przy serialu. Co najlepsze śniadanie zjadamy w jakiś pierwszych dziesięciu minutach serialu, i po tym jak zjedliśmy wcale nie przerywamy oglądania, przeciwnie ciągniemy jeszcze 4 odcinki wprzód. Dziwno, bo jeżeli spożywanie posiłku jest przyczyną włączenia serialu, to czemu zakończenie jego nie jest powodem przestania. Od razu cwanych frajerów musimy zasmucić, że wcale nie odczuwamy głodu oglądając cokolwiek, i daleko nam do psa Pawłowa, ale na litość boską, po jakiego grzyba oglądać coś przez przekąski??? Ok, dobra już z tym. Jest ta cholerna 12:00. My nadal nie dajemy poznać po sobie ani paniki, ani zbyt wielkiego afektu do zdobycia jakiejkolwiek wiedzy. Jak mamy największy burdel w tej części Europy środkowowschodniej przez tydzień, to teraz nagle zapałaliśmy nagłą i nieodpartą potrzebą sprzątania, i nie jest to jakieś tam byle wepchnieciedo szafy kilku ubrań, ale to jest na serio, hardcore sprzątanie z wycieraniem kurzów i złożeniem łózka, co w naszym bezsłownym języku zwykle oznacza ze nie żartujemy i poważnie chcemy coś konkretnego zrobić (mógłbym pominąć ze za jakieś 40 minut łóżko to zostanie znów rozłożone żeby na nim odpoczywać po tym całym meczącym sprzątaniu, ale choć raz przyoszczędzę na hipokryzji). 

Może i to można byłoby wszystko przetłumaczyć tym ze po prostu przygotowaliśmy sobie miejsce do nauki i inne sr..nie w banie, ale niestety jest fejs. I co na nim? Po prostu żałośnie połączone z zagadnieniem egzaminu przeglądanie opinii ludzi na grupie o tym jak to się im zdawało, ja wiem, że to jakieś wybadanie terenu, ale w niczym kilka postów nie pomoże zdać. Powoli zaczyna się stres. Jest! Jest! Pierwsza książka w ręce Nie ch&j, za gruba. Nie zdążę. Kiełkująca rozpacz w oczach. O k...a mać – reakcja na jakieś totalnie pojebiczne pytanie, którym ktoś podzielił się na grupie. Karen zwinięta w koc ze stosem notek ułożonych w aureolę wokół jej głowy przypomina z nimi topielice Ofelię i dryfujące wokół niej kwiaty z obrazu Millaisa. 
Patrzy na mnie przepojonymi szaleńczym strachem oczyma. Dostaję ciapem za próbę zrobienia zdjęcia. Mój suport ogranicza się do nawadniania lubej świeża kawą, od której nie brakuje u niej efektów ubocznych. Co sekundę zmieniają się u niej nastawienia od bojowych nastrojów, przez lekceważący ton – „ch&j jest drugi termin”, potem całkowita rezygnację – „ch&j, pójdę pracować do warzywniaka”, aż po ekstremizmy _ „ch&j zabiję wszystkich a na koniec siebie”. Ja, jako niedotknięty na razie gorączką sesji (mój egzamin za tydzień) staram się zachować spokój, ma luba już niezupełnie. „Kocham cię”, „nienawidzę cię”, „Zabiję cię” pada na przemian. Przynajmniej mam dzięki temu mały przedsmak tego jak to będzie wyglądało na porodówce. Za każdym razem, kiedy na twarzy usiłuje wyhodować skupienie zaraz załamuje to wszystko grymas, który odczytuję, jako ojapier...e, i faktycznie podobne słowa padają z jej ust. 
Ale jeszcze się nie poddaliśmy, palce przesuwają się po notatkach, które może i byłyby pomocne gdyby ich ktoś nie zapisał po starosumeryjsku (ktoś czyt. Karen we własnej osobie), a niech to. Żeby to człowiek był wcześniej mądry i wiedział wtedy, kiedy je spisywał jak by był trafiony piorunem, albo dostał nagłego rozkurczu mięśni, czy z nie wiadomo, po co chciał się nauczyć pisać lewą ręką, że to jeszcze kiedyś mu się przyda. Przed obawą dostania ciapem zachowuje dla siebie te przemyślenia. Nieuchronnie zastaje nas północ i powstaje dylemat, co robić? Staje na całonocnym wkuwaniu. Wbrew obietnicom opadam na dywanie. Ona samotnie jak Joanna D’arc staje w szranki z nieuchronnym przejeb...niem egzaminu. Tylko zainteresowany wiem jak bardzo mylne jest to porównanie. Sza! Tymczasem w pokoju rozgrywają się iście dantejskie sceny. Kawa leje się strumieniami, burza notatek zakrywa już prawie całe niebo. Czas kurczy się nie dając już więcej nadziei. Budzę się przez odgłos wody w prysznicu. 

Wiem, że mam przejebane, że zostawiłem ją samą, więc lecę zrobić chociaż śniadanie żeby umniejszyć swą przewinę. Na szczęście jest zbyt otumaniona kawą i brakiem snu żeby w ogóle zauważyć, że ktoś jeszcze jest w pokoju. A nawet wtedy, gdy nieco się wybudziła spożytkowała to na ubranie się. Wtedy też wpadliśmy na jak zwykle świetny, ale w konsekwencji zwracający się przeciwko nam pomysł, otóż założenia nowych butów dotąd niewypróbowanych w poruszaniu się gdzie indziej niż powierzchni pokoju. 15 cm obcasu pozostawiło Karen bez szans, bo gdy  nawet pokonała, z nie małym trudem, chodnik, całkiem już poległa na zejściu na przystanek omal przy każdym kroku nie zaliczając gleby, mimo wspierania się na moim ramieniu (co w praktyce oznaczało ciągnięcie jej przez całą drogę uwieszonej na mojej szyi jak koala na eukaliptusie). Zdając sobie sprawę, że nie dojdziemy nigdzie dalej przeniosłem ją na przystanek i wróciłem się po inną parę butów. To wszystko nieco rozluźniło napięcie przed egzaminem.



Dopiero teraz to zauważyłem. Chyba jednak ch&ja rozluźniło i tylko powiększyło srakę tamtego dnia. Spóźnieni na dwa kolejne mpk jakoś dotarliśmy w końcu przed gabinet pani profesor. Zdając sobie sprawę ze starego porzekadła, że ostatni będą pierwszymi przypuściliśmy wszystkich. Karen do ostatniej sekundy przed wyjściem jeszcze usiłowała cokolwiek przeczytać z zakodowanych notatek, które tylko ona mogła odszyfrować. Spędzając w ten sposób kolejnych pięć długich godzin nie powiększyła swej wiedzy za bardzo, ale przynajmniej oszukała sumienie, że coś tam w końcu zrobiła do tego pier.... o egzaminu. No, ale udało się na szczęście i właściwie dzięki szczęściu, bo podpasowały pytania. Uff. Nigdy k....a więcej. Czyżby?

 
(co by jednak się nie działo,
to i tak wiadomo jak to się wszystko skończy)

Spisani
po raz
pierwszy



Tak się niefortunnie zdarzyło, że i nam przydarzyła się ta przykra chwila, kiedy to i za dużo czasu i nieproporcjonalny natłok nudy, a że dupa ciężka i dość znaczne zasoby apatii w sobie nosimy, zbyt duże żeby zrobić coś sensowniejszego, to wpadliśmy na pomysł rozsiewania onej apatii wśród ludzi.

Jak przystało na humanistów z krwi i kości cierpimy na przerost ambicji nad jakąkolwiek motywacją. Opss. Samokrytyka nie powinna się tu pojawić, bo takowej również statystyczny human nie posiada. Wracając do naszej genezy to z czystej pasji to trucia pupy zarzucać będziemy bezużytecznymi informacjami i bełkotem, od którego spodziewamy się fali samobójstw i samookaleczeń (whatever makes your happy).
No cóż, przejdźmy do przedstawienia się pokrótce powinno być to na początku, och niekulturalne bydło z nas wyszło, tym razem tylko po to by nieco z naszym chamstwem oswoić spragnionego takiegoż bukkake na twarz audytorium. Pisać będzie Kjell, wtrącać się,  szturchać łokciem i wyrywać paznokcie za zbyt szowinistyczny  ton, Karen.  Nie ma co kryć że z powodu bliżej nie określonych zjawisk atmosferycznych wylądowaliśmy w jednym związku i z tego powodu jesteśmy uczestnikami sytuacji tyle dziwnych co z goła popierd....ch. 


Dokładnie to nie wiem, po jakiego grzyba, ale chcemy się podzielić pewnymi doświadczeniami i groteskami życia codziennego tak, aby nie odeszły w zapomnienie nasze "kurfaciemacie" i ojapierd...nia. Bądźcie, więc na tyle roztropni by uczyć się na naszych błędach i nas w żadnym wypadku nie naśladować, no chyba, że na tyle często byliście molestowani przez własne ciotki na rodzinnych przyjęciach, że taki styl życia wam odpowiada. W ramach zadość uczynienia dla wszystkich zdemoralizowanych przyszłymi artykułami chciałbym od razu obiecać, że w miarę upływu czasu będzie z tym coraz gorzej i jak komuś nie podoba się niech wraca do obrabiania swojego ryja na fotoshopie by zbierać lajki na fejsie. Na koniec powinniśmy pomyśleć o jakimś miłym akcencie na zakończenie… Trudno coś wymyśleć przez kogoś kot czerpie mądrości życiowe z kwejka, ale czym mam się przejmować jak pewnie dla wielu z Was to będzie strona gdzie pierwszy raz dowiecie się, co to znaczy prawdziwe życie. Żart. Skąd o życiu mają wiedzieć osoby śpiące do 13, nocami napierdające w LoLa i mające w lodówce więcej żelek i wódopiwa niż artykułów spożywczych.

 Pisząc to jestem po obejrzeniu po raz pierdyliardętny Mrocznego Rycerza i w trakcie smażenia frytek, niestety mimo już sporego kawałku życia poza domem nadal nie nauczyłem się gotować, ale jestem w trakcie nabycia tego skillu wraz z moją Szacowaną Połową, czego niewdzięcznymi świadkami będą czytelnicy, kondolencje.