...

...

wtorek, 18 grudnia 2012

Nienawidzę świąt


Nie ,nie… Nie jest to żadna deklaracja z mojej, czy Karen, strony. Jest to deklaracja pewnie kilku milionów osób w naszym kraju wypowiadana w czasie okołoświątecznym. Chcąc nie chcąc, my również się pod nią podpisujemy. Czemuuu? Hmm, trzeba by zacząć od samiuteńkiego początku, gdy ledwo odrośli my od ziemi. Konsternacja pojawiła się pomiędzy czasem, w którym już tak bardzo nie cieszyliśmy się na prezenty, (przypomnijmy, że jesteśmy dziećmi lat 90’ i o nowym iphonie czy xboxie to nawet nie śniliśmy, więc hitem było ogólnie gówno na patyku i to dmuchane) a tym, kiedy coraz bardziej wkurwiające było znoszenie tej całej zbieraniny mętów we własnym domu. Święta to najgorszy okres w roku. Nie ma tu żadnych wątpliwości. Z nieuzasadnionego powodu wszystko nagle zaczyna przypominać jakąś gombrowiczowską szopkę, w której, uwaga, z własnej woli bierzemy udział. No na przykład zacznijmy od okresu przed świętami. Trzeba latać po sklepach, bo jak wiadomo nikt z ludzi nie wiedział o tym, że święta idą i trzeba by było te zakupy o 2 dni wcześniej kurwa zrobić. Nie!!! Wszyscy będziemy je robić w tym samym czasie. Oho! I do tego wszyscy będziemy akurat chcieli to samo, i to w hurtowych ilościach. Jak kurwa normalnie nienawidzimy tłoków, to teraz jak zmanipulowani obywatele tępo wykonujemy każdy usłyszany rozkaz. Oddajemy się pod autorytarną władzę rodziców (bez względu na to, czy mamy lat 3 czy 33). Jak cały rok unikaliśmy tego, chwilami nawet udając, łudząc się i chełpiąc swoją niezależnością, tak teraz jesteśmy posłusznymi suczkami, które z opuszczonymi uszkami pokornie przepychają wypchany po sam sufit wózek lawirując przy tym jak Kubica pomiędzy grubymi babami.

Nasz ukochany Tard the Grumpy Cat ^^

Okres przed świętami nie jest tak zły, jak się jest facetem. Ot, trochę się podźwiga, się nie umrze. Co innego jest w przypadku, gdy się jest kobietą. No wtedy to już jest inna bajka… Bracia Grimm uncensored. Panie niech spodziewają się tego, że nad lepieniem uszek spędzą jakieś dwa miesiące przed świętami. Ni chuja nie rozumiem, po co w to się bawić, jakby w sklepie nie można było kupić. Swoje to lepsze - brzmi to jak zawołanie onanistów. Okres przedświąteczny charakteryzuje się też niczym nie uzasadnioną paniką. Nikt nie wie, o co kaman, ale wszyscy mają w głowie to, że z czymś się nie zdąży, czegoś zabraknie, ktoś nie zdąży i ogólnie meteor pierdolnie na minutę przed pierwszą gwiazdką. Gdy jakimś cudem kobieta wytrzyma inkwizycyjne tortury przygotowań żarcia, (bo przecież o to w tym wszystkim chodzi, żeby się epic nawpierdalać) to kolejnym ciosem będzie Wigilia. W większości domów to w tym dniu musi się zebrać rodzina, ale to cała pierdolona rodzina, czyli ludzie, o których istnieniu dowiadujemy się właśnie tego jednego dnia, a potem zapominamy, bo trauma, że jesteśmy spokrewnieni z takimi wąsatymi i opasłymi burakami, robi swoje. Facet to jeszcze może nie ma takiego dyskomfortu, okej, zależy od wieku. No może gdzieś tak do wieku dwudziestu paru lat jest przejebane, bo każda gruba ciotka chce cię wcisnąć się pomiędzy fałdy tłuszczu a obwisłe cyce, a jak jej się to nie uda, to zalać potokiem śliny policzki, czoło, a w ekstremalnych wypadkach czubek głowy. Wujowie ograniczą się do próby zmiażdżenia ręki przy przywitaniu, ci bardziej energiczni spuszczą ci wpierdol w korytarzu, przy ogólnej uciesze zebranych gości. Kobieta to ma gorzej, bo niezależnie od jej wieku ciotki zrobią jej to, co małym chłopcom. Wujkowie, szczególnie ci z prowincji pchają się z niedogoloną mordą i wąsami, w których są resztki obiadów sprzed kilkudziesięciu lat do wujowskich całusów (?). Nie wiedziałem jak to nazwać, po prostu to kurwa jest takie obrzydliwe, że o ja pierdole. Ogólnie wszyscy dla siebie są mili, ale mili w taki obrzydliwy sposób, że tylko dzwonić po policję, bo molestują.
 Wszystko jednak rekompensuje żarcie. Zajebiście smaczne żarcie. Nawet jakby podczas robienia tego żarcia nasikałby na nie kot, albo przespałby się na nim bezdomny i tak byłoby kurewsko przepyszne. Ale hola hola, przed tym jak dorwiemy się stołu czeka nas jeszcze dzielenie się opłatkiem. Noł, noł, noooooł, kurwa! Znowu lizanie się z własną rodziną i obmacywanie. Aborcja dla gościa, który to popieprzeństwo wymyślił! No ale okej, dosyć traumy. Wpieprzamy. Napychamy bebzole, bębny, maćki. Wpierdalamy aż stół trzeszczy. No tak cztery, pięć, nawet sześć godzin, jeśli to wigilia u Grycanów. I gdy myślimy, że już jest dobrze, że już nic złego nie może się stać, jakiś debil rzuca hasło: Idziemy na Pasterkę!!! Ja jebie, teraz, teraz, teraz chcesz iść?! Gdy zjadłem tyle jedzenia, że mógłbym nim rozwiązać problem głodu w Afryce, a bąk, który zaraz wyleci będzie mylony z wybuchem reaktora jądrowego. No  nic, zapierdalamy jak ci uchodźcy z Czeczenii, po skurwysyńsko śliskim lodzie (w pewnych kręgach podjechanie samochodem na Pasterkę uważane jest za herezję i karane spuszczaniem powietrza z opon przez lokalnego Natanka). Muszę mówić, że jest zimno? Bo jest. Totalny wypizdów, jak na jakimś pieprzonym Morzu Północnym. Pasterka ciągnie się miliardami godzin, nie przekimie się jej w jakimś kącie, bo wszyscy jak na złość wyją jak obdzierani ze skóry zagłuszając chór (który nota bene leci kurwa z głośników, jak oni to robią, to nie wiem).
Dzień następny. Budzi nas megawyjebista zgaga i poczucie odrazy do samego siebie.
Tu musimy skończyć, bo trzeba dupsko posłać na zakupy.
Życzymy przetrwania tej rzeźni! 

niedziela, 4 listopada 2012

Zazdrość, czyli „sluts gonna be sluts!”


Jeżeli jeszcze raz kiedykolwiek podupadły na rozumie pacjent powie mi coś o istnieniu kobiecej solidarności to zaśmieję się mu w twarz… a potem zastrzelę tego, kto był zdolny do sprowadzenia na ten świat podobnego kretyna.
Tak to już jest: statystyczny facet nie wyróżniający się niczym ciekawym, nie mający więcej forsy niż tyle, by przeżyć do 10-tego, dlatego też nie wzbudzający zainteresowania u kobiet, kilka sekund po tym jak już jakaś go z litości przygarnie nagle jego „atrakcyjność” wypierdala po sam kosmos. Atrakcyjność w cudzysłowiu znalazła się nie bez przypadku, bo to nie ma za gorsz nic wspólnego z owym facetem. Nie ma co się oszukiwać, nic nie jest w stanie naprawić beznadziejnej topografii tego ryja, ani zasadzić choć ziarna osobowości na tej jałowej pustyni tępoty i kopipejstwa.  Cała akcja w cudowny sposób stania się zauważalnym dzieję się za sprawą kobiety, która się tobą faceciku zainteresowała. Po części bieże się to z hieniego instynktu, który działa u niektórych kobiet, u których może pojawić się zainteresowanie mężczyzną (którego nawet na początku zlewały) tylko dlatego, że ich znajoma, tudzież w chuj nie znana baba, powiedziała że ten ktoś jest „ciacho” czy inny wypiek. Głównym powodem jest jednak zupełnie coś innego. Całą winę ponosi mityczna i uwieczniona w epickich epopejach oper mydlanych nienawiść kobiet i ich rywalizacja. Rywalizacja, o której ociekający potem mężczyźni w homoseksualnych integracjach gier zespołowych nawet nie śnili. Co tam pranie się po mordach, byle tylko udowodnić światu i opiętej w leginsy i opar słodkich do pożygu dezodorantu „dziuni”, że posiada się najwięcej pokładów niespożytkowanego napięcia seksualnego. Co tam kupowanie sobie najnowszych, jeszcze bardziej wycacanych gadżetów, żeby tylko wynagrodzić sobie ciągnące się już dziesięcioleciami dziewictwo. To wszystko koniki bujane i rurki z kremem w porównaniu z kobiecą rywalizacją. A nienawiść? To już prawie graniczące z fanatyzmem religijnym, bo to i irracjonalne i równie destrukcyjne. Ucieknie się taka kobieta nawet do sprowokowania kalectwa byle tylko wyglądać lepiej od „tej chudej dziwki”. No, ale nie o tym nie o tym. Jest całkiem duże grono, no może nie grono… wataha kobiet, i to nie ważne czy wolnych, czy- po nowomodnemu tfu!- syngielek, czy uwikłanych w mniej lub bardziej toksyczne związki, które potrzebują, a wręcz tylko po to egzystują by zwrócić na siebie uwagę całego jebanego wszechświata. To dla nich oznacza spełnienie czy największą rekompensatę bycia tępą dzidą, którą to Coehlo to recytuje z pamięci jak mudżahedin wersety Koranu. Największą zdobyczą dla takiego sępa czy raczej sępki jest złowienie spojrzenia zajętego faceta, więc gotowa będzie gapić się na takiego, który za pewne okaże się debilem, myśląc zaraz, że ta pożera go wzrokiem, a on zaraz osiągnie orgazm od tej całej emanującej od niego zajebistości. No, You Idiot! Każdy widzi, że znów goliłeś się po ciemku i pół ryja wygląda jakby ktoś patyków w gówno nawsadzał, oczy przekrwione bo całą noc broniłeś Nexusa, a ubranie nie tylko, że trzeciej świeżości to jeszcze z trudem wyciągnięte z gardła psa, i to nie jednego.  Tak, więc chłopcze drogi, ni chuja, nie jesteś atrakcyjny, nie zwiedziesz nikogo wylaniem na siebie hektolitrów wody kolońskiej i dezodorantu (to tylko pomaga ci w redukowaniu tłumu w mpk i pasożytów). Sępka zaraz po tym jak uchwyci wzroku „Johnny’ego Deppa po przejściach” rzuca look czy stojąca obok dziewczyna nie kipi już od rządzy mordu, jeśli tak to zaraz pojawia się banan na ryju, jeśli nie to idzie łowić dalej. W takim kółku mniej więcej zamyka się jej arcyciekawa egzystencja, której pierwowzoru należy szukać w pouczających serialach i pełnej wzorców i wirtuozerskiej muzyce pop.


W sumie to nie jest o zazdrości, tylko o tym całym wkurwie, które aplikują sobie nawzajem kobiety, bo nikt tu nawet nie myślał o odbiciu komuś tej kaleki, która okazała się jeszcze większym idiotom niż można to wywnioskować po wpisach na fejsie, więc nie ma po co spalać się w furii zazdrości.
Suplement
Miałem skończyć już, ale coś jeszcze we mnie zostało, więc teraz jeszcze coś kapnę o pewnym gatunku „kopiet”, a w szczególności tzw. sturew czy inaczej sturewek (studentek o outficie prostytutek), które, mimo że jakoś to złowiło na swoje odkryte balerony ud i wystające fałdy tłuszczu w za ciasnych ubraniach jakiegokolwiek faceta dalej szukają ch&jwieczego. Nie wiem, jaka jest przyjemność w epatowaniu swoimi powiedzmy wdziękami przed tłumem mniej lub bardziej uległymch na to facetów (ci ulegli i tak lepsze znajdą w necie, a ci bardziej radykalni w burdelu). Ja wiem, może się wpierdzielam gdzie nie powinienem i jednak teraz celem młodych kopiet jest wystąpienie w głównej roli w spoconym śnie jakiegoś ciecia z budowy. Widziałem obrzydliwą scenę wgapiania się starego dziada w tzw. sturewkę, jeżeli o taki tryumf jej chodziło to gratulacje spełniania życiowych celów. Sluts gonna be sluts. A, i jeszcze jedno, jeśli wyrwało się na taki czy inny rodzaj częściowego roznegliżowania, to przecież bardzo prawdopodobne, że za parę miechów, ktoś może na bardziej pociągający sposób częściowego roznegliżowania odbić „zdobycz”. Case closed.

czwartek, 20 września 2012

Spanie jest dla ciot!



Kiedy się zapragnęło być z kimś już tak na poważnie, a nie tylko onanizować się słodkościami do porzygu na fejsie, trzeba było nauczyć się wielu nowych rzeczy. Począwszy od tego, że podłoga nie jest drugą, obszerniejszą szafą, naczynia nie powinny być domorosłym eksperymentem wyhodowania nowego żywego organizmu, który w rezultacie sam siebie pozmywa, regularne wyrzucanie śmieci nie jest zaś fanaberią snobów, a warunkiem nie wskrzeszenia ognisk cholery, aż po wspólne spanie. Korzyści są wręcz nie do opisania. Człowiek odkrywa, co to jest prawdziwe życie… i czyste powietrze. I że wcale nie trzeba codziennie skręcać kostki o zesztywniałe skarpetki porzucone przed rokiem obok łóżka. Tyle nowych rzeczy się pojawia- regularne posiłki, higiena, kawa z mlekiem, która z początku wydawała się tak gejowska, a teraz jest nieodłącznym towarzystwem porannego wstawania. Ludzie na ulicy już cię nie poznają, bo zacząłeś przypominać już nie australopiteka w ubraniu zakoszonym u bezdomnego, a australopiteka, jako tako przypominającego homo sapiens. Ja wiem, że jest pewne grono mężczyzn, którzy utyskują na nadszarpnięcie więzi z innymi mężczyznami i takie tam, ale grono mężczyzn, dla których tak ważna jest obecność innych mężczyzn jest gronem, do którego przez moją heteroseksualną orientację nie należę. Aha, á propos, nie jest kolorowo tylko i wyłącznie gdy zamieszkanie jest zbyt pochopne w stosunku do niewłaściwej osoby, a tak to ja nie widzę przeciwskazań. Szczególnie kulturowo-tradycjo-srtatatatnych, bo jak się nie nauczymy siebie przed uformalnieniem drapania i wrzeszczenia, to to się na nas zemści o wiele boleśniej niż teraz, gdy jest jeszcze plastrami klejone. Podczas gdy dziecięce utyskiwania faceta na mieszkanie razem są powierzchowne i tak naprawdę mało zasadne, to kobieta ma o wiele bardzie przechlapane. Nie, nie dlatego, że facet tu opisywany jest niechlujem, a po prostu facetem. Jej życie przypomina trochę rolę obcych w Prometeuszu, bo przynosi cywilizację do prymitywnego świata mężczyzny, który wszystkie potrzeby, poza tymi fizjologicznymi, uważa za fanaberie i herezje, za które trzeba palić na stosie. Już nie mówię o tym, że z dnia na dzień wszystkie jej samotne koleżanki zaczynają ją mniej lubić, docinać i kpić z jej chłopaka. Spokojnie i tak codziennie wieczorem kończą z pudełkiem lodów, które zjadają becząc pod prysznicem rozmywającym ich makijaż, nigdy wałków tłuszczu. Nie mówię, żebym nie lubił koleżanek Karen… ja ich po prostu K....A NIENAWIDZĘ. Spanie, ach tak, spanie. Na koniec o spaniu, którego akurat może zabraknąć, jak coś nowego się pojawia, to musi czegoś zabraknąć, tak już to jest. Trzeba się przygotować na długaśne rozmowy, i nie warto zbywać nikogo sennymi pobekiwaniami. Bo trzydniowe sankcje na wszystko gotowe.  

środa, 12 września 2012

Na wynajęciu


Zbliża się wielkimi krokami rok akademicki. Znajdzie się wielu, dla których nadal trwa poprzedni. Dla tych przejście z jednego w drugi będzie raczej płynne (i to w dosłownym znaczeniu tego słowa).  Studenci spoza miasta akademickiego na pewno w tym momencie już znaleźli sobie jako takie lokum, znaleźliby się i ci, którzy jeszcze z tym się nie uporali. Zaświtało nam by napisać nieco o mieszkaniach do wynajęcia i tzw. stancjach. Swoje już przeżyliśmy i już co nieco wiemy jak znaleźć by znaleźć w czasie, zamieszkać,  i to nie z pięcioma cygańskimi rodzinami w pokoju, przeżyć represje narzucone przez wynajmującego, nie dać się nabrać na kartonowe makiety sprzętów AGD, i ogólnie nie skończyć z ręką w kiblu w dniu 1 października. Proszę nam wierzyć, bo przejebane, to nasze drugie imię, i nic tu nie jest fikcją.

http://survival.strefa.pl/szalasy.htm
Zacznijmy od poszukiwania stancji/mieszkania. No, geniuszem tu być nie trzeba by wiedzieć , że najlepiej zacząć szukać parę miesięcy przed potrzebą wprowadzenia się w dane miejsce. W gazetach z anonsami pełno jest ogłoszeń różnego rodzaju, większość zamieszczana przez starszych ludzi, którzy mają potworną manierę nie wyjawia zbyt wielu szczegółów przez telefon razem z podaniem dokładniejszego adresu włącznie, więc jeśli nawet coś wyhaczy się w gazecie, to za nim się odnajdzie tę jedyną ulicę uprzedzi was ktoś z lepszymi umiejętnościami w grze w podchody. Nie ma co się też zrażać do tego w jaki sposób mówią dziadkowie wynajmujący, mimo, że brzmią czasem jakbyśmy negocjowali wielomilionowe operacje finansowe w tajemnicy przez wierzycielami mającymi powiązania mafijne, to wbrew pozorom całkiem mili ludzie, co prawda  z  brakiem poczucia rzeczywistości. O czym przekonamy się gdy będą o nas zbierać informacje i próbować agitować na rzecz RM, PiS, JKM, RMF FM, AGD nie wspominając już o H&M.
Ludzie nam wynajmujący to chodzące enigmy. Powinien zostać wyodrębniony nowy gatunek człowieka zajmującego się „drobnym wynajmowaniem”.  Nie ma co się co sugerować tym, że ktoś jest miły i rzeczowy przez telefon. Miejsce wtedy na pewne ma od wuja usterek, w tym głęboko ukrytych, które dadzą o sobie znać jakiś tydzień po zamieszkaniu wraz z odwiedzeniem was przez właściciela. Spodziewajcie się tego, że zaraz po otworzeniu mu drzwi, kibel zacznie wymiotować wodą i gównami jak szalony. A właściciel nic nie zrobi tylko będzie patrzyć na waszą żałosną reakcję. Gdy wynajmujący jest dziwny przez telefon, coś jakby był połączeniem paranoika z nadpobudliwym czytelnikiem dwóch czołowych tabloidów, to nie ma co się wahać i odłożyć od razu słuchawkę, jeśli chce się mieć życie. Na ogół i najczęściej trafimy na cwaniaczka, i to niezłą gadką, przechodzącą od razu na Ty z połową naszego rodzinnego miasta. Pierwsza reakcja w spotkaniu z takim, to całkowicie ulegnięcie i zgoda na obejrzenie miejsca w konkretnych godzinach. Druga reakcja powinna być taka, że uzmysławiamy sobie,  że mimo, iż facet wyliczył nam szereg wad i usterek my i tak przystaliśmy, żeby wpaść i dogadać szczegóły. My w takim przypadku unikaliśmy telefonów zwrotnych takiego faceta. Bo mimo, że przyznał on , że ani tam neta, ani jakiś szczególnych wygód,  pokój w pokój z robolami, i facetem mieszkającym na stancji z własną nastoletnią córką (taaa córką…) my ustaliliśmy dzień obejrzenia mieszkania. Zaś naszym ulubionym typem do gadania przez telefon, jest typ gadający zmęczonym głosem, bez entuzjazmu, wzbudzający współczucie do tego stopnia, że wynajmujemy, bo nam szkoda tego kogoś. 
Informacje, które dostajemy przez telefon są lakoniczne i mało precyzyjne. Trzeba więc samemu zapytać o szereg podstawowych spraw. Czy jest sufit? Czy na pewno nie będziemy musieli tego miejsca z kimkolwiek dzielić? Czy w miejscu znajdują się cenne przedmioty o których kradzież możemy zostać oskarżeni?  Podstawowych pytań może być i tysiąc ale nie ma co na nich oszczędzać, bo wszystko, ale to wszystko, mści się później. Nie zapytasz się o opłaty dodatkowe i bach! dowiadujesz się, że kaucja to równowartość czynszu, albo musisz opłacić promienie słoneczne wpadające przez okno do pokoju. Najlepiej znaleźć coś bez dodatkowych opłat, takie miejsca wcale nie muszą być gorsze. Rachunki to coś, jeśli nie mamy licznika przez własną twarzą, na co nie mamy żadnego wpływu. Właściciel może pokazać byle jaki rachunek a my bulimy, bo jaki inny wybór. Nadal w wielu miejscach Internet nie jest rzeczą pierwszej potrzeby, więc lipa i się kończy gównianym „studenckim” netem, którego limit kończy się zaraz po tym jak przeoczymy wyłączyć reklamę na filmwebie (tru story :/).
http://www.reactimg.com/index.php?id=12
Przejdźmy teraz do represji, czyli ulubionego zajęcia naszych gospodarzy, i głównego zarazem powodu, dla którego nam wynajmują. Gdy nie ma się oddzielnych opłat licznikowych też nie jest różowo- zaraz dowiadujemy się z jęczenia właściciela, że za wodę i prąd płaci się tyle samo co za gaz. Mimo, że instalacja pamięta czasy Mieszka I i jest wadliwa jak system szkolnictwa w tym kraju, zawsze to będzie na nas, że nadużywamy wody na mycie rąk i gotowanie zupy. Co tylko jest na wyposażeniu waszego nowego miejsca pomieszkania prędzej czy później się spierdoli, a wy płacicie oczywiście za nowe (o tym zajebista historia, na cały oddzielny post, oj tak...). No chyba, że macie gadkę- wtedy połowę, albo kołujecie używane, ale to już wyższy level.
Najgorzej gdy właściciel mieszka za blisko, wtedy będzie was nękał wuja komu potrzebnymi wizytami. Wiecznie coś taki ma do naprawienia bądź oglądnięcia. Możecie się umówić na regularne wysyłanie zdjęć jego wuj wie jakich pupilów , ale rzadko kiedy na to idą. Nie mniejszym utrapieniem są wynajmujące babki, one to uwielbiają łazić i wypytywać o genezy pięciu pokoleń w tył. Bez agitowania na jedyne słuszne media i partie się nie obejdzie. Jeśli się jest idiotą i włącza się debata lądujecie na bruku z wilczym biletem u braci babkowej wynajmującej w mieście.
Sublokatorzy to kolejne zło. Można trafić dobrze, ale można trafić na element tak patologiczny, że nawet akademik tego czegoś nie chciał przyjąć. Napierdalanie odpustową muzyką i libacje alkoholowe z reprezentacją meneli z całej dzielnicy- to tylko wierzchołek góry lodowej. Wiadomo, że ze wszystkimi da się ułożyć lepiej/gorzej, ale czasem to prawdziwa Zimna Wojna, w której trzeba zachować zimną krew i zimną wódkę, na czas ostrzejszych konfliktów. Dzięki bożkom wytworów spirytusowych w tym kraju wszystko się wódką załatwi, kardynalskie nominacje włącznie.
http://www.kiepy.pl/img/3138
W środku to będzie się czasem niezły burdel wyprawiał, ale przynajmniej wiemy, że w przeddzień sesji ogarnie wszystko iście pokutna atmosfera i parę dni spokoju przyniesie ulgę i czas na wykurowanie wątroby bananami z bierdonki. To, co w czterech ścianach, to nic w porównaniu z tym co się dzieje w sąsiedztwie, zawsze będąc nieuważnym można oberwać cegłówką po głowie bądź być zaskoczonym przez sąsiada z łomem. Do ułożenia się z całą okolicą zabraknie wam drobnych, a i organizm takiej ilości wódki może nie wytrzymać. To i wiele innych tylko po to, by choć trochę poczuć się jak u siebie.
Na koniec krótka charakterystyka nacji, które możecie mieć za sublokatorów:
ü  Imprezowicz dobry – prawie nie będzie go na miejscu, więc chata cała dla was. Wraca po trzech dniach i śpi kilkanaście godzin waszego spokoju.  

ü  Imprezowicz zły – przynosi imprezę pod wasz nos. Musicie się zapoznawać z obcymi ludźmi, których normalnie widzi się na policyjni.pl. Dzięki nim całe miejsce wali wódą, co najgorzej w czasie waszego kaca, który również dzięki nim mija tylko wtedy kiedy jesteście pijani.


ü  Dres zły – wielki jak stodoła, więc pretensjami za niedogodności dzielicie się tylko na grupie zamkniętej na fejsie z samymi sobą. W waszym pokoju przechowuje felgi z juchty, a zza ściany torpeduje was odgłosem pornoli z zajebistym basem (a jakże).

ü  Dres dobry – notorycznie zjarany, więc nie wie o co chodzi i pięć razy dorzuca się do czynszu. Częstuje ziołem, zawsze ma go zapas i wie gdzie załatwić więcej. Tolerancyjny na wszystko, a na fazie to już nawet członek Ruchu Poparcia Pali Kota. Jedyna wada: nie ukryjecie przed nim pizzy i marsa.


ü  Kujon dobry – nie ma takich.

ü  Kujon zły – głupi skurwysyn, który zawsze ma z czymś problem bo nawet to jak oddychacie przeszkadza mu w nauce. Maniak czystości (mimo, że we własnym pokoju ma syf). Co zepsujecie, to robi z tego katastrofę trzęsienia ziemi w Japonii. Fan JKM, więc nie dawajcie mu nigdy wódki, bo nie przestanie pierdolić. Najlepiej wyżywać się robieniem mu niepoprawnych rzeczy z jedzeniem i szczoteczką do zębów: wy będziecie spokojni, a i ta świadomość, że mu dojeba*&%cie bez kłócenia się z gnojem.


ü  Zdzira dobra – ma się za kogoś lepszego od was, więc nie macie zbyt wiele z nią do czynienia. Praktycznie nie nocuje. Ciągle jej nie ma.

ü  Zdzira zła – sprowadza gachów, i pieprzy się za ścianą do białego rana. Rano jej gachami wypełniona jest cała kuchnia i nie ma jak zrobić śniadania. Wanna pełna jest bakterii chorób wenerycznych. Codziennie ktoś obcy wyciera się waszym ręcznikiem. Spóźnia się z zapłaceniem czynszu, bo nie starcza jej na skrobanki.


ü  Wieśniak zły – syfi jak wuj. Jego naczynia prędzej stają się miejscami narodzin nowych form życia niż zostają umyte. Ciągle chce z wami gadać, nawet kiedy jesteście w trakcie robienia solidnego klocka. Przymusza was do wychodzenia z nim gdzieś i kumplowania się. Jest ze wsi, więc ma się za lepszego od was, bo wie co to miedza, brona, szpadel i szkorbut. Używa ni wuja niezrozumiałych słów i frazeologizmów.

ü  Wieśniak dobry – zawsze ma w wuj żarcia, i domowej roboty alkoholi, których opóźniony zapłon sprawi, że zgon złapie was w połowie zdawanego egzaminu albo na chodniku trzy dni po balecie. Wszystko potrafi naprawić/zrobić, w tym spierdolić jeśli zajdzie potrzeba. Ma za sobą całą fanatycznie nastawioną wiejską młodzież, więc jest jak znalazł jeśli trzeba komuś naklepać. Zna milion sprośnych żartów nieodzownych przy każdej degustacji 99% samogonu (czyt. samozgonu)


ü  Para dobra – zbyt zajęta sobą by przerywać pieprzenie, więc ogólny spokój na chacie pod warunkiem, że lubi się głośno słuchać muzyki.

ü  Para zła – kłótliwe dwa bachory, więc trzeba bawić się obieranie frontów, i oenzetowskiego negocjatora. Wpierdalają cię w swoje problemy, jakbyś nie miał własnych. Wyprowadzasz się sam po paru dniach.


ü  Ksiądz – sępi na fajkach, pożycza kasę i nie oddaje, napierdala z rana jakimiś dzwonami, wyciąga cię na msze. Pewnego dnia przychodzi po niego policja i odcina dostęp do Internetu.

niedziela, 2 września 2012

Koszule na sznurze schły




Jak się skończyło te naście lat to już naprawdę nie pójdzie się do roboty w byle jakiej bluzie wymemłanej przez kota, psa i bezdomnego, który czasem wpada od tak sobie pospać na praniu. Do tej pory nie dorobiliśmy się jakiegoś porządnego żelazka, dla tego meczymy się z jakimś małym tajwańskim gównem. 

Facet to nie ma tak wcale źle, bo wystarczy iść to byle jakiego ciucha wybrać spośród szmat po nieboszczykach, chorych na aids, trędowatych, syfilityków i widzach talent-show. I się ma. Kobieta to musi się nazapieprzać po tych sklepach jak wół. Pot spływa z czoła. Poziom wody w Wiśle się podnosi i ryzyko powodziowe powoduje. Wystarczy jeden dzień wolnego i kilka złotych za dużo i już szafa się niedomyka. Twoje facecie miejsce zostało wypracelowane gdzieś na samym dole szafy pomiędzy jej butami a starymi torebkami. Sam do tego stanu doprowadziłeś chłopie, bo nie protestowałeś, nie zrobiłeś nic, nawet nie próbując przepić tej drobnej nadwyżki w portfelu. A teraz się nie dziw, że wszędzie się spóźniacie, rachunki nie popłacone na czas, w lodówce pusto, bo nie możecie się wybrać bo ona od pięciu dni deliberuje nad tym, co by pasowało do tej miętowej bluzki, z ciemnymi akcentami, czy inne qui pro quo. Podczas gdy tobie ubieranie zajmuje hmm jakieś 30 sekund i to tylko dlatego, że nie mogłeś znaleźć skarpet, które się zbuntowały przeciw zaniedbaniu ich higieny i od tamtej pory prowadziły koczowniczy tryb życia, jej na ubranie zabiera tyle czasu i wysiłku, co spreparowanie przez Amerykanów lądowania na Księżycu. Buty – stosunek do nich również dzieli obie płcie. Kobiecie to musi to pasować do spodni, bluzki, koloru oczu babci, obroży psa z dzieciństwa i tapety pokoju, o układzie planet nie wspomniawszy. Facet zaś rzucając obojętne spojrzenie na buty sprawdza tylko czy warstwa kurzu jest akceptowalna, jeżeli nie to jeszcze wysypie na nie całą zawartość doniczki, i już jest tak jak trzeba. Facet nigdy nie może sobie pozwolić za wzięcie go za przesadnie dbającego o swój wygląd, bo to już pierwsza poszlaka, by rozpoznać w nim geja wśród kolegów, tak, samych facetów (hmm…). Co robi, żeby zachować twarz przed tym całym męskim gronem (hmm…)? Nie dziwne, że czasem nie ogoli połowy twarz, i przez trzy miesiące pod rząd nie zmieni podkoszulki, i będzie chodził w tych samych butach dopóki same nie rozpadną się na jego stopach. Kobieta natomiast, gdy choćby w części chciała imitować taki styl bycia z miejsca zostałaby zlinczowana i osadzona w Guantanamo, bądź zatrudniona na cały etat w Bierdonce. Do tej pory żadna kobieta nie ośmieliła się złamać tej ostatniej granicy równouprawnienia, które jest tak samo szlachetnym hasłem co mało istotnym, równie mało istotnym co lista nominowanych artystów do Fryderyków (i tak wiadomo, że wszystko zgarnie Nosowska). Kończąc musimy przyznać, że facetowi opłaca się być niechlujem, bo nawet jeśli nie wzbudzi tą pozorowaną samczością zachwytu u płci pięknej to współczucie jakiejś kobiety, w której obudzą się uczucia macierzyńskie i zajmie się taką ciamajdą.

PS To ja jestem mężczyzną w tym związku (ja,Karen).
PS 2 Nie, nie golę twarzy. Ale Kjell też, więc jesteśmy kwita.

Jesteś potrzebny. Naprawdę

To zapewne codziennie powtarza sobie każdy z nas i to nie jeden czy dwa… milion razy. Tak, bo z pewnością tylko my posiadamy jakieś niewiarygodne zdolności i możliwości ,o których na razie nikt nie słyszał (w tym niestety  i my sami). Ale już jak przyjdzie co do czego, to właśnie o nas będę pisał Fuckt i Spermo Ekspress. Nam będą wręczać Nagrodę Nobla za nasze bajki i sztuczne wywoływane paniki, nas będą prosić o opinie przedmeczowe wspólnie z Marylą Rodowicz, to my będziemy decydować, kto odpadnie, a kto przejdzie dalej w Nie Mam Za Grosz Talentu. To właśnie Ty! Tak ty. Bo masz coś w sobie. 

Coś w sobie, czyli coś zupełnie niepoliczalnego, nienazwanego i absolutnie niemożliwego do udowodnienia, że się tego nie ma (a tym bardziej się ma). Na pewno coś masz w sobie. Ta twarz, bo przecież każdy marzy o takiej twarzy! Z pewnością już niedługo będzie w cenie naciąganie moszny na czaszkę, ewentualnie naszkicowanie oczu i ust na plamię ekskrementów i noszenie tego jako fizys. Twoja elokwencja więzi słuchaczy w gąszczu twoich wysublimowanych figur retorycznych i nieszablonowym słownictwie zaczerpniętym z filmów i sraczki myślowej testów hiphopowych. Doskonale opanowałeś sztukę nakłania ludzi do swojej reakcję, posiadając niestrącalny argument, że coś jest pedalskie, a coś nie (któż by dyskutował z takim osądem?). 
Każdy też z pewnością doceni twój gust kreowany przez cudze lajki na fejsbuku. Z pewnością widziałeś wszystkie filmy Allena, chociaż to je...ny zbok i pierwszy pedobear w Hollywood, cenisz sobie Nabokova, chociaż to taki sam typ starego dziada śliniącego się na widok małolaty.  W muzyce też głęboko siedzisz, "żadnej pedalskiej muzy tylko Elton John" itp. Brawo jesteś zajebisty. Jesteś również nie lada społecznikiem. Troszczysz się o edukację muzyczną i kulturową poprzez zarzucanie swojej tablicy na fejsie linkami to całej kupy kupy, której nikt nie obejrzy, ani nie odsłucha. Prawdopodobnie jesteś piewcą demokracji i wolności słowa po połówce na trzech, a mimo to kupujesz masę niepotrzebnego badziewa wyprodukowanego przez chińskie dzieciaki, które ledwo odrosły od ziemi, a już przepracowały więcej niż Ty przez całe twoje życie. Jesteś człowiekiem wielkich idei. Gdzie pójść się zeszmacić i spaść z dywanu na łeb w sobotę, a gdzie w czwartek? 
Czy nie będzie zbyt lamerskie zainstalowanie tej czy owakiej aplikacji na komórce? Och, tyle problemów i nurtujących cię zagadnień. Nie marnujesz się na byle syf, rozwijasz swój wyje...ny jak stado owiec na australijskim odludziu potencjał i idziesz na socjologię, czy inne kulturoznawstwo, i zbawiasz świat w dziedzinach bez których ludzkość powróciła by do epoki rozbijania łbów kamieniami, gdy tylko zaboli ząb. W jaki sposób zbawiasz świat? Ano przez napier....e seriali w sieci, i połykanie książek Coelho jak Michael Douglas nie powiem co.


Niestety nie nam ogarnąć wezbrany ocean szlachetnych cech statystycznego młodego Polaka, a i miejsca nam brak. Z pewnością jest geniuszem, jeśli chodzi o wytyczenie najkrótszych dróg do monopolowych w środku nocy czy wyjściu na czterech nogach z każdej imprezy mimo, że wyszło się z domu z jedynymi dziesięcioma złotymi w kieszeni. Teza została więc obroniona - jesteś potrzebny. Potrzebny by zasilać prężnie rozwijającą się brać bezrobotniczą i ubogacać dyletancką dyskusję w naszym kraju na absurdalne tematy typu byłoby dobrze, gdyby nie było źle. Show must go on

Jesteś potrzebny, tak jak  cała kupa takich jak Ty, bo kto by oglądaj polsatowskie superprodukcje, kto by kupował w Bierdonce, kto by kupował w markowych sklepach sprzedających po niebotycznych cenach towary wytrzymujące co do minuty dojście do drzwi twojego domu, kto by kupował gównianą muzykę artystów nie potrafiących zagrać choćby na grzebieniu, kto by z takim oddaniem gloryfikował i utrzymywał całą masę idiotów, beztaleńć, mutantów po tuzinach operacji plastycznych, błaznów, hochsztaplerów no kto? Tylko ty.



środa, 18 lipca 2012

Nie pójdziesz do żadnej roboty!
Najgorszą rzeczą dla dziecka wbrew pozorom nie jest wieść o tym, że prezentów pod choinkę nie przynosi Mikołaj, ani to, że tak w ogóle to Mikołaj nie istnieje. Najgorszą rzeczą jest to, że na te prezenty ostro trzeba zapierdalać.

(Pierwsze kroki w dorosłym życiu czasami są jak ten kot.)
Wraca to ze zdwojoną siłą do dziecka, kiedy wychodzi z domu na tzw. swoje, no i wtedy zaczyna się dopiero lament. Bo to, o czym zawsze się marzyło, czyli życie bez starych i możliwość robienia wszystkiego co tylko przyjdzie do łba okazało się dosyć słodko-kwaśne. I tak naprawdę ta wielość możliwości jest dosyć wiążąca. I nie jednokrotnie zaczyna się tęsknić za dawnymi problemami poprzewracanej dupy, bo te nowe to po prostu sprawiają, że się chcę położyć twarz do dywanu i szukać panaceum na totalny przejeb wśród cząsteczek kurzu. Niestety rzadko kiedy to pomaga (no chyba, że wtedy całkiem już padnie na łeb, no to już górki i żadnych problemów do końca życia) Także kurfica bierze czasem dwudziestolatków i mocniej, kiedy dla odprężenia siadają na kwejku i itp., i co chwila trafiają na jakieś kompletne gówno utyskujące na niedole bycia nastolatką w czasach popkultury. No ja rzesz pier...lę. W tym całym żalu na żale zagubiłem temat artykułu, bo miało być o podejmowaniu pracy przez pary. No i się teraz wydało, że mamy po dwadzieścia parę lat, i jak to przystało na typowych w dupie byliśmy, gówno widzieliśmy, na wszystkim się znamy tonem przekrwicie apodyktycznym będziemy wszystkim mówić co i jak. Jako, że zachciało się urwać tę rodzicielską pępowinę, która zapewniała bezpieczny byt, któreś z nas rzuciło złowróżbne hasło: może by tak  znaleźć sobie prace
(Tak, dokładnie jak Jon Snow, który przecież nic nie wie,
stwierdziliśmy, że wiem co robimy.)
Jako że od całkiem niedawna staliśmy się mieszczuchami nie bardzo kwapiliśmy, aby słowa wprowadzić w życie. Stare dobre przemilczanie sprawy i zajmowanie się absolutnymi pierdołami pozwoliło zakneblować sumienie przez całkiem solidny okres do ogołocenia lodówki i półek z okruszków, kurzu i wielu innych zadziwiająco możliwych do spożycia rzeczy. Pozwoliły zatuszować tę sprawę przed nami samymi również jak przystało na nas wyolbrzymione i przykokszone obawy. Z mojej strony zaraz pojawiły się wizje, które mroziły mi krew i wkurwiały do żywego, mimo, że były to jedynie wytwory mojej własnej paranoicznej wyobraźni. Widziałem już jak jakiś stary bezzębny typ obłapia moją Kruszynkę, albo gruby, łysy dres klepie ją po tyłku – to był w skrócie scenariusz tego, co by było gdyby zdecydowała się na prace kelnerki. To w całe nie było najgorsze, bo inne zawody wcale nie były bezpieczniejsze. Dajmy na to taka z pozoru niewinna praca w biurze. Wiadomo - stary cap śliniący się przez siną od wódy mordę i za każdym razem, gdy jakaś młoda pracownica by go mijała przylizujący wybrakowaną czuprynę. Och, i jeszcze ten obwisły brzuch biorący w wątpliwość wytrzymałość guzików koszuli. Nie, no ja to pier...ę. 
(Choćbym nie wiem jak chciał, to przecież nie anihiluję połowy populacji.
Mimo wszystko skądś się wzięło to "mierz siły na zamiary.)
W takim biurze to już na pewno znajdzie się jakiś goguś, który na każdej jebanej przerwie przechwala się pracownicom jak to on nie  k...a zdrowy tryb życia prowadzi, kogo on to nie zna i gdzie to nie był. Już wyobrażam sobie ten jego z śmiech imitujący spazmy gruźlicze, który dla innych wydawał się taki perlisty. Perlisty, co to k...a za słowo jest w ogóle. I łazi taki jeden pizdaczny cep od stolika to stolika jakby nie wiedział, który jest jego. Wypie...j! Nawet półgłówek cieć Józek wie, że siedzisz na prawo od ostatniego okna. W tym biurze może być całe stado takich jak on. Cała pożal się bże drużyna piłkarska. Gadająca w kółko w najbardziej szczeniacki sposób na świecie o tym ile ćwiczą i co tam sobie nie kupili, przez sam fakt wyjścia z pochwy swojej matki uważający się za panów wszechświata. Koniec z biurem! To już sam nie wiem. Sklep? To nawet k...a gorzej. 

(Ja już po prostu nie wiem.)
Bo ilość kretynów przewijających się przez sklep jest niepoliczalna. Przyjdzie taki debil stanie przy okienku i zacznie zagadywać, robić niedorozwinięte uwagi na temat tego, co kupił, jak gdyby to był drugi scenariusz Incepcji, ja p...ę, czemu zawsze tacy imbecyle uważają, że mają gadane, że ktokolwiek chciałby wysłuchiwać tego ubogiego buszmeńskiego doboru słów, dowcipu, od którego nic tylko rozjebać sobie łeb o najbliższą ścianę. Nie, nie, w żadnym wypadku sklep! Tak czy owak na razie przemilczam temat pracy Karen dla świętego spokoju… yyy… tj. dla dobra mej Lubej, której sprzeciwy wobec podjęcia przeze mnie dorywczej pracy nie są wcale mniejsze od moich.

(Don't ask, don't tell.)
Dopisek Karen : bo Ty kot nie widziałeś co się dzieje w moim łepku, jak wyobrażam sobie Ciebie w pracy. Apokalypsa. 


 Dlaczego nie warto zostawiać faceta na parę dni?
(Całkowicie normalna reakcja.)
   Spokojnie, bo trzeba po uspokajać to skore do paniki kobiece gremium, w afekcie potrafiące zrobić to, na co z błyskiem zazdrości w oku patrzyliby Czerwoni Khmerzy. 



Bo nie chodzi o to, że wasz facet, gdy tylko usłyszy odgłos zamykanych drzwi wyjściowych z drugiej strony opuszczać się będzie z balkonu po linie zrobionej z prześcieradeł, by uderzyć w miasto i przepierdolić wasze oszczędności życia w najbrudniejszych spelunach, wkładając te w pocie czoła zarobione dwuzłotówki za majty wyginających się tanecznym pląsie (bądź też atakach epilepsji) emerytowanych szczerbatych tancerek (no co? migracja zarobkowa młodych specjalistów dotyka wszystkie grupy zawodowe), wciągając tymianek przez zrulowane banknoty dziesięciozłotowe z pomarszczonych brzuchów prostytutek, korzystając z tego, że pijane zaspały na chodniku w niemożliwych do naśladowania pozach. 
(Tak, jestem w formie.
Ale nie powiem w jakiej.)
Prawdopodobnie żaden z waszych facetów też nie zbierze grupy kumpli i nie zrobi tygodniowego baletu, biorąc udział w brutalnych bójkach, tłukąc w zakamarkach nieświadomych tego meneli, którzy w finale i tak mu najebią, bo wasz facet jest ciotą i jedyną aktywnością fizyczna jakiej się podejmuje, jest spuszczanie wody w kiblu. 
 A pot go zalewa, gdy tylko pomyśli ile metrów ma podejść na następny przystanek, bo mpk mu spierdolił. Szczerze też wątpię, by zapił mordę w spelunach przed odwiedzinami, których ostrzegają mamy karaluchy swoje karalusz… karlalal… karla… karwa… bejbi-karaluchy! 

(Karen dosyc często się zastanawia po co
tak właściwie mnie jeszcze przy sobie trzyma;
z pomocą przychodzą jak zawsze Internety.)
Bo od momentu, kiedy z wami zamieszkał skończyło się akademikowe chlanie i teraz po kilku kielonach rzyga dalej niż widzi, a potem bawi się w dziżusa, i wraca do siebie po trzech dniach i obiecuję cuda-wianki. Nawet jeśli, to i tak te wszystkie perypetie nie są tak samo straszne jak prawda, jaką teraz wam zdradzę. Wasz facet nie tyle, co nie spierd... po tym balkonie po tym jak wyjdziecie, co absolutnie nawet się nie poruszy, przez kilkanaście minut będzie gnił w łóżku, a jak szczęśliwym trafem w bliskiej odległości znajdzie się komputer to te kilkanaście godzin urośnie do dwudziestu paru, a jeżeli jakimś kolejnym szczęśliwym trafem koło łóżka zostały jakieś pozostałości wczorajszej kolacji, połamane chipsy za łóżkiem tudzież szczur bądź karaluch, jak kto woli, to już w tym łóżku może pozostać aż do waszego powrotu.

(Ma sens?)

Od razu się przygotujcie na to, że cokolwiek pozostawiliście w domu żywego, żywym nie zastaniecie po powrocie. Wcale, ale to wcale nie będzie lepiej jak jednak ten tyłek ruszy. Przyjdzie do kuchni żeby zrobić sobie żarcie (tj. zobaczyć czy czegoś nie zostawiłyście). Absolutnie nie zauważy góry naczyń i martwego kota, mimo że będzie się o niego potykał przez wszystkie dni waszej nieobecności. Gorzej jest, kiedy obudzi się w nim kucharska pasja, wtedy kuchenki nie domyjecie już nigdy z tej ektoplazmy, jaką otrzyma z niby niewinnej jajecznicy. Prawdopodobnie przechodzi cały czas w jednej pidżamie, ale trwoga, jeżeli ruszy go sumienie, bo wtedy zacznie majstrować przy pralce i w ten oto sposób człowiek, który komputer ma od 8 roku życia zmierzy się z łamigłówką nie do przebycia, i po waszym powrocie czeka was malowanie u sąsiada z dołu. 

Sranie. Sranie jest bardzo ważne dla każdego faceta i to jedna z jego wielowiekowej tradycji, którą kultywuje z oddaniem neofity w regularnych porach. Z powodu tej pasji odradzam stanowczo odwiedzenia toalety zaraz po przyjeździe. Radzę raczej poczekanie na zakończenie trzytygodniowej kwarantanny i odkażania. Myślę, że ta dawka informacji pomoże właściwie przygotować siebie i dom na pozostawienie go w rękach faceta. Z głębi serca- powodzenia.

P. S. Przepraszam Karen za te cztery godziny jak poszłaś na uczelnie.


(Po pierwsze toaleta to miejsce o niebagatelnym znaczeniu dla mężczyzny,
które jakoś kobiety nie chcą zrozumieć.)

wtorek, 17 lipca 2012


Najlepsze seriale PART I


Z racji i powodu, no i również dlatego, że lepszych pomysłów brak, polecimy tu kilka tytułów seriali, które naonczas są przedmiotem popierdyliardnego oglądania. Yep! Dowartościowujemy się tym, żyjemy tym, a nawet kłócimy o losy bohaterów, których lubimy mniej lub bardziej. O stopniu naszego pojebania w zżyciu się bohaterami mogą świadczyć to, że czasem z powodu sprzeczki o daną perypetię potrafimy sobie nawzajem uprzykrzać życie. Zdarza się wtedy np. „przypadkowe” przypalenie tostu albo przesłodzenie do porzygu kawy.


(TO jest TO)

Ale bez obaw kochamy się jak zawszony ćpun ze swoją strzykawką, i dzięki temu łagodzimy najdziwniejsze konflikty. No dobra, głównie przez naszą czterosekundową pamięć jak u złotej rybki, z tym, że my nie przynosimy szczęścia, wręcz odwrotnie: ostatnio frajer, który postawił nam piwo omal nie zakrztusił się na śmierć perłą summer. Oto nasze propozycje dla ludzi, którzy od wyjścia na świeże powietrze i zrobienia cokolwiek wartościowego w swoim krótkim życiu wolą zamknąć się w czterech ścianach z whiskey z colą w łapie i oglądać jednym haustem ośmiosezonowe seriale:


1.      Office U. S. – dlaczego dodaliśmy przymiotnik U. S.? Otóż by się nikt nieroztropny nie pomylił i nie rzucił na brytyjskiego protoplastę amerykańskiej produkcji, bo ta jest wyłącznie dla amatorów naprawdę potężnej dawki angielskiego suchara, od którego zęby same się rwą, kurczy się penis i ma się menstruacje przy każdym „dowcipie”. 


Co do amerykańskiej wersji to z ręką na sercu polecamy szczególnie 2, 3, 4 i 5 sezon, które są niedościgłym wzorem dla tego typu produkcji. Śmieszne to, zabawne, czasem przekruwaśmieszne i niemogące się znudzić, wierzcie na słowo ludziom, którzy te sezony obejrzeli już po więcej razy niż tyle ile można by się do tego przyznać bez wstydu. O czym to jest? Sam opis sytuacji i miejsca akcji na pewno nie zachęci do oglądania, wiemy po sobie, no ale jak się już zaryzykuje to ma się dwa wyjścia albo się pokocha to albo będzie się miało w dupie, bo się ma za mały móżdżek i oczekuje się czegoś prostszego i mniej smacznego. Jak długo żyjemy to tylko frajerzy, których znamy nie lubią Office, niech to będzie jakaś tam rekomendacja. Akcja dzieje się w pensylwańskiej firmie papierniczej, której szefem jest facet o cechach osobowych 
(Michael i Toby czyli niesłabnące uczucie)
2.      IT CROWD – tym razem tylko i wyłącznie brytyjski humor, choć podobno gdzieś tam we wszechświecie powstała amerykańska wersja i widziały ją tylko cztery osoby, z których dwie pierwsze nie żyją, trzecia usunęła konto na fejsie i tym samym słuch po niej zaginął, zaś  czwarta jest bucem, nikt jej nie lubi, więc i tak nie wierzy że oglądała. Serial koncentruje się na pracy Roya, Mossa i Jen w bóg-wie-czym się zajmującym Reynholm Industries. Dorobiło się to czterech sezonów po sześć odcinków, czyli raczej łatwo to przyswajalne, szczególnie, że serial dopracowany do ostatniego detalu by spowodować niekontrolowane wybuchy śmiechu z kawałkami jedzenia lądującego na ekran (been there, done this). Na IT CROWD zawsze jest pora, serial jest absolutnie nie do zajeżdżenia. Autorzy serialu często robią sobie jaja ze współczesnej popkultury, czego są niedościgłym wzorem, ba, i nadal utrzymując się w granicach dobrego smaku, braku bluzgów i pretensjonalnego epatowania golizną.
(I agree!)
3.     Parks and Recreation – pora na niedawny osobisty hit. Odkryliśmy to cudo tego roku i jak się okazało zawładnęło nami bezgraniczne, i całkowicie pobiło w darzeniu sympatią kulejący już w ósmym sezonie Office. Serial niszczy dzięki takim postaciom jak Leslie, coś niecoś na modłę officowego Michaela trochę ciapy i nieudacznika, ale w końcu wychodzącego na swoje; Rona, którego osobiście ja sam uważam za najjaśniejszą postać, prawdziwego macho z piwnym maćkiem i sumiastym wąsiskiem będącym spiżarnią resztek spożywanych posiłków, a i tak będącego obiektem zachwytu kobiet, którego zwierzęcemu prawie, że magnetyzmowi nie są się w stanie oprzeć; Andy, co tu dużo kryć uroczy półgłówek z aparycją niedźwiedzia i rozumem małego dziecka. Parks są jednym z takich seriali, które można tłuc do pożygu, bo chociaż z pozoru realia, w których się dzieje nie intrygują ani nie ciekawią, to i tak autorom udało się stworzyć jeden z najlepszych seriali wszechświata, bo bohaterowie są jacyś i mają własne spojrzenie na świat, a ustawienie ich naprzeciw siebie daję taki rezultat, że ludzie śmieją się jak niedorozwinięci. Całe szczęście mało jest takich seriali, bo po jedzenie nie byłoby kiedy pójść.
(Nasz idol! I w dodatku tak bardzo przypomina Garfieda!)

4.      Louie – gdyby mi ktoś tak o przy piwie opowiedział mniej więcej, o czym jest ten serial, że opowiada o 42 letnim rozwodniku, z brzuszkiem, ojcem dwóch córek, i na dodatek łysiejącym rudym komiku, powiedziałbym:, „kto to kurwa chciałby oglądać?’ Masz za swoje jebany ignorancie!- powiem do siebie z tej alternatywnej wizji. Louie okazał się absolutnym strzałem w dziesiątkę, niby banalny pomysł i brak jakiejś wysublimowanej akcji a to jeden z najlepszych seriali, zbudowany na jednej postaci komika Louisa C. K., którego wkurwiony dowcip, niejednokrotnie mocno kontrowersyjny i daleko posunięty w naigrywaniu z seksualnych tabu, zbiera, coraz większe rzesze odbiorców i fanów dostawania mentalnie po ryju.
(Louie jest absolutnie niepoprawny. A my śmiejmy się jak opętani.)
5.      Wilfred – jeden z najbardziej pojebanych pomysłów ostatnich lat przybył do nas z kraju, gdzie nadal istnieje największy odsetek gwałtu na owcach i przekonanie o tym, że jeżeli, coś nie jest bladym Szkotem możesz to zastrzelić. Wracając do Wilfreda, to tytułowym bohaterem jest pies, no może nie do końca jest to całkowicie prawda, jest to facet w przebraniu psa, ale wiedzą o tym tylko widzowie i Eljaah Wood, który gra drugą główną rolę. Kto? Eljaah Wood. Tak, to właśnie Frodo jest najlepszym kumplem Wilfreda, nawiasem mówiąc niezbadane są drogi upadającej gwiazdy jednego i połowy filmu. Kiedy wyżej wymienione seriale poza Louie’m nadawały się do oglądania z rodzicami, ba nawet babcią po pięćsetnym zawale i zastawką serca, to Wilfred może być już ciut ponad siły wychowanych na przaśnych polskich serialach purytanów. Uprawianie seksu z pluszakami przez faceta w psim przebraniu,choć nie wiem jak śmieszne by nie było, jest czymś nie od przebrnięcia dla spokojnych katolskich usposobień. Dlaczego polecamy Wilfreda? A czemu nie?, durne to, ale również będące solidną karykaturą współczesnego społeczeństwa, którego najlepszym krytykiem jak się okazuje jest jakiś idiota w kostiumie psa o nienazwanej rasie.
(Bo w końcu każdy czasem gada do swojego psa.)

C.D.N.




Śniadanie
na obiad           

Takim naszym małym pomysłem, jest wymyślenie działów w zależności od dnia tygodnia: na przykład w poniedziałek pojawiałyby się porady dla koła gospodyń wiejskich, wtorek przegląd list przebojów wiejskich remiz, w środę natomiast cykliczny instruktarz amputacji na modłę zrób to sam, potem w czwartek wyznania ludzi uzależnionych od wąchania worków na śmieci przed wrzucaniem do kontenera, a na koniec piątek kącik dla zakochanych, w którym zaczytywalibyśmy się z pasją w listy niewyżytych 70latków, zaczepiających młode dziewczyny na przystankach mpk, robiących szpan „na warszawkę (tę sytuację musimy kiedyś opisać, bo była bezcenna, acz bardzo, ale to bardzo creepy).

(Yep, that's us.)
No dobra dajmy na to, że jest dziś wtorek. Co robimy we wtorek? Budzimy się niechętnie, oglądamy do śniadania True Blood (bez entuzjazmu, bo serial się skończył na pierwszym sezonie, a teraz to nudny a robimy dygi tylko przez nagłe zmiany podkładu muzycznego, a nie żeby to było w jakimkolwiek  sposób straszniejsze od Wakacji z Duchami), przeglądamy oferty pracy a potem z satysfakcją i niekłamanym spokojem spełzamy na niczym. 

Pora na śniadanie. Jako, że żadne z nas się nie kwapi do opuszczenia bezpiecznego rejonu łózka rzucamy niewybredne aluzje do tego, co by się dziś zrobiło. Oboje udajemy, że na razie nic nie czaimy. Brzuchy burczą. Kto przegrywa tę zimną wojnę? Oczywiście facet, bo jemu zawsze szybciej się chcę siku. Jak wstałeś to już zrób to śniadanie kochanie.  Meritum, bo właśnie na nie przychodzi pora, mieszkanie razem to nie są rurki z kremem, ani miąższ z pomarańczy, to ciężka praca by dłużej gnić w łóżku i zjeść coś lepszego niż przypalona własnoręcznie jajecznica. Jako że nie posiadam żadnych zdolności ku temu, i brak mi jakiegokolwiek przygotowania, oraz sam jestem najnieodpowiedniejszym człowiekiem do tego zadania, co w naszym kraju oznacza, że jak najbardziej się nadaje, zajmę się teraz poradami w mieszkaniu razem.

Nigdy, ale to nigdy nie rezygnuj z licytacji, bóg wie raczy wiedzieć co możesz ugrać, kobita jako twór nieodgadniony, nigdy nie zdradzi co może jej do głowy strzelić, a wtedy z pozycji z góry przegranej nagle możesz otrzymać zaskakujące profity. Dzieję się tak niezwykle rzadko i z początkowego niepowodzenia w dochodzeniu własnej racji zwykle trafia do pozycji całkowitego przeje...a. I trzeba przepraszać, korzyć się i w worze pokutnym obchodzić starówkę drąc się w niebogłosy, jakim to się jest chujem i skursynem (nie żeby się nie należało, co to nie, złe uczynki za bardzo lubią facetów [edit Karen: faceci za bardzo lubią złe uczynki]). 


(Niestety nie mamy psa.)
No i na koniec może coś łagodzącego a gów...o! Jako że jestem facetem pozbawionym jakichkolwiek zdatnych do przetrawiania zdolności postanowiłem takowe nabyć, niestety z miernym rezultatem, co za pewno przysporzy mi grono solidaryzujących się ze mną ciap, tak o zapowiadanym gotowaniu tu mowa, otóż monotematyczne odżywianie doprowadziło mnie od perturbacji w metabolizmie, i tylko dzięki temu, że resztki godności jeszcze we mnie pozostały nie napisze, o tym, co naprawdę mnie spotkało i co ten eufemizm o perturbacjach oznacza. 

(Tia, muszę się przyznać, że jestem strasznym trepem
 i z masłem po prostu przesadzam, dodawałem go do wszystkie,
do tego stopnia, że teraz prawdopodbnie w moich żyłach płynie zawiesina coli i masła.)
Tak czy srak (słowo znaczące), postanowiliśmy zrobić zupę (tzn. Karen robiła, Kjell ładnie wyglądał prężąc się na stole przy obieraniu ziemniaków), jazda bez trzymanki, i wszystkim polecam, dzięki nowym i starym bogom o dziwko wyszła całkiem dobra, ale stresu, jakiego nam przysporzyło starczyłoby tuzin sal porodowych i jedno startowanie promu Columbia. Koniec.

(Spokojnie to nie koniec. Ciąg dalszy nastąpi.)