...

...

poniedziałek, 16 grudnia 2013

"The Wrong Mans". Właściwi ludzie we właściwym serialu.





Udało się nam kolejne serialowe odkrycie. Oczywiście poniewczasie. Znów nam uprzyjemnili niedzielny wieczór Brytole. I to serialem, za który zabierałem się z mieszanymi uczuciami ze względu na postać Mathew Bayntona, którego rozpoznawaliśmy z drugoplanowej roli w genialnym "Peep Show" gdzie grał wyjątkowego dupka, chłopaka Dobbie, stereotypowego hipsterka-cwaniaczka. Nasza nienawiść do tej postaci była tak silna, że po "The Wrong Mans" sięgnęliśmy tylko dlatego, że wyczerpały się nam nasze serialowe zapasy.

No i musimy się teraz bić w pierś! Autorski serial Mathew Bayntona i Jamesa Cordena to absolutny strzał w dziesiątkę! Coś zupełnie świeżego i pomysłowego nawet jak na bogatą w świetne seriale Wielką Brytanię.
Ogólnie ideą serialu jest to, że główny bohater jest właśnie tytułowym "niewłaściwym człowiekiem" (do którego potem dochodzi drugi, równie, hm, niepasujący do okoliczności), przypadkiem wpadającym w tarapaty przez to, że znalazł się w złym miejscu i w złej porze. Nie jest to jednak typowa komedia pomyłek (uff), bo tło ładnie robi nam wątek kryminalny, który wychodzi Brytyjczykom jak nikomu (no może prócz Skandynawów), twórcom miliona świetnych komedii kryminalnych (by wymienić choćby "Rock'n'rollę").

Polecamy zdecydowanie, bo nic tak dobrze nie robi zimową porą jak wartka akcja, humor i dwaj gamonie pakujący się w coraz większe tarapaty.

sobota, 5 października 2013

Epic scene from "Them From That Thing"

                           Ech, gdyby cały serial był tak dobry jak ta scena. Mielibyśmy co oglądać.

Po raz dziewiąty niezwykle słonecznie w Filadelfii









Dziewiąty sezon serialu nadal jest równie niepoprawny politycznie i bezwstydnie kpiarski jak wszystkie poprzednie, co jak dobrze wiemy jest sztuką w dzisiejszych produkcjach. Za nami już pięć odcinków, które nadal utrzymują ten sam poziom humoru i satyry na amerykańskie społeczeństwo, a ściślej ujmując białych, pochodzenia irlandzkiego. 
Paddy’s Pub mimo wrogiego stosunku do ciężkiej pracy jego właścicieli, o dziwo! nadal prosperuje, a co więcej jest miejscem kolejnych nietypowych perypetii czwórki przyjaciół i Danny’ego De Vito.



W nowym sezonie Matt, Charlie, Sweet Dee i Dennis wzięli się za jakże żywy temat powszechnego dostępu do broni. Ech, pomarzyć tylko o tym, że w Polsce jakiś serial komediowy w tak odważny sposób mógłby się rozprawić z problem zżerającym z nienawiści opinie publiczną. Najlepszy przykład, że się jednak by nie dało: to jak dostało się Gizie za może i głupi i dyskusyjnie śmieszny żart o Papieżu. Odcinek o wojnie pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami powszechnego dostępu do broni został wyemitowany kilka miesięcy po tragedii w Bostonie i jakoś nie widzę by aktorów i twórców wieszano lub choćby żądano powieszenia.
Doskonale zdajemy sobie sprawę, że humor w Philadelphii nie zawsze jest wysokich lotów, ale aktualnie to jedyny serial oprócz Louisa C.K, który ma aż takie wielkie jaja, by w tak bezpardonowy sposób siłować się z tematami tabu, hipokryzją miejskiego społeczeństwa, problemami, które niezdrowo elektryzują ludzi.



Dosyć często w serialu pojawia się seksizm i tu już wychodzimy poza nasze kompetencje i zdolności wyczucia intencji autorów. Niekiedy wiadomo, o co chodzi, i zwykle jest to kpina ze zezwierzęcenia mężczyzn, którymi rządzą prymitywne instynkty w wyższym stopniu niż sami by się tego spodziewali, ale czasem jest tego już za dużo. Mimo wszystko doceniamy chociażby najmniejszą próbę upokorzenia, drwiny z cukierkowych produkcji, które epatują uprzedmiotowanymi kreacjami kobiet. Ostatnim przykładem była kpina z obsadzania w roli pogodynek cycatych półidiotek, które za nic nie znają się na tym, o czym mówią, lecz jednak wyglądają i przyciągają oglądalność cycem. Może to zbyt daleko idąca interpretacja, ale da się wyczuć, kiedy Philadelphia kpi z seriali typu Modern Family (za co to dostaje Emmy to ja nie wiem) i MadMen, które wręcz rozpaczliwie naganiają oglądalność dwoma cycatymi drugoplanowymi postaciami, które nie wyrażają i nie wnoszą nic poza ciałem. Troska o onanistów przed telewizorami jest wręcz ujmująca.
Kolejny nietrafiony pomysł na biznes Charliego: skarpetki dla kotów.

Największym plusem tych pięciu pierwszych odcinków 9 sezonu jest powtarzalność. To naprawdę ewenement, że przez dziewięć lat udało się przyjaciołom utrzymać serial na tym samym poziomie i naprawdę trudno znaleźć na przestrzeni tylu odcinków słabsze momenty. Prawda nie wszystkie odcinki są śmieszne aż do łez ale akurat te coś wyrażają albo dokonują naprawdę mocnej i błyskotliwej krytyki. Niestety takie czasy, że nikt tak nie pouczy o głupocie współczesnego świata jak chamski serial, którym, co nie boimy się przyznać, potrafi być Philadelphia.

U nas karierę może zniszczyć dziadek w Wehrmachtcie.
W Sunny dziadek z Gestapo to sposób na niezły interes.

Aha, no i okazało się, że najlepszym sposobem na udany serial, wbrew temu, co twierdzą największe korporacje, jest niewpieprzanie się w oryginalną myśl czwórki przyjaciół, którzy mieli świetny pomysł, spisali go i zagrali najlepiej jak umieli.



Mocne uderzenie czy aby nie za mocne? Nowy sezon Sons of Anarchy

Twórcy serialu się nie patyczkowali tym razem i nowy sezon SOA rozpoczął się naprawdę dobrze, nie tylko odpowiadając oczekiwaniom fanów ale nieźle ich zaskakując.


Son of Anarchy jest tak naprawdę jedynym takim serialem, choć na rynku istnieje już przesyt seriali kryminalnych, to SOA jako pierwsze zabrał się za tematykę gangów motocyklowych i choć rock&roll przeżywa swoje ciche dni to przesycony nim serial święci tryumfy.


Oglądamy Sonsów od samego początku lecz długo czekaliśmy, bo od pierwszego sezonu, na tak mocne otwarcie sezonu. Jesteśmy po czterech odcinkach i ich porywające tempo niezwykle nam się podoba. Do tej pory nie było tu tak brutalnie i bezlitośnie, nawet irytujący Jax w końcu imponuje stanowczością swoich decyzji. 

W serialu nie patyczkują się tym razem i trup ściele się gęsto a w wybijaniu kluczowych postaci dla serialu SOA zaczyna dorównywać "Grze o Tron". Nie chcemy tu nikomu spoilerować ale wielce radosne były to dla nas cztery odcinki gdyż ginie najbardziej znienawidzona przez nas postać w serialu. 

Mimo, że już wiele krwi upłynęło w fabule Sonsów my nadal mamy za złe scenarzystom, że uśmiercili jedną z najlepszych postaci czyli Opie'go. Wiemy, że są nas miliony, bo do jasnej cholery, mogli każdego ukatrupić i nie byłoby takiego żalu ale Opie'go? Najpierw zabijają mu żonę potem ojca a na koniec jego samego. Podczas gdy ta blond queen Jax nie zostaje nawet postrzelony. Scenarzyści czy wy jesteście jakimiś zwyrolami? 



Jeżeli ktoś jeszcze nie oglądał pierwszych czterech odcinków to naprawdę polecamy. Kino akcji i intryga palce lizać. 

Aha, dosyć drastycznie zakończył się gościnny występ gitarzysty Jane's Addiction Dave'a Navarro, którego mogliśmy oglądać w kilku odcinkach.

Wielki lecz srogo okupiony powrót Parks

Pomyśleć, że "Parks&Recreation" miał przepaść kosztem spin-offu "The Office", na szczęście tak się nie stało i Leslie Knope, Ron Swanson, Andy Dwyer i Tom Haverford śmieszą nas od pięciu lat z górką w jednym z najlepszych seriali komediowych ostatnich lat.


Twórcy serialu zaskoczyli widzów serialu godzinnym odcinkiem premierowym szóstej już serii Parks&Rec. Niestety od samego początku było wiadomo, że jedna z najbarwniejszych i najzabawniejszych postaci, a mianowicie Andy, opuszcza serial. Grający go Chris Pratt koncentruje się teraz nad rolą w "Obrońcach Galaktyki". Chris pozbył się już misiowatej postury, z której znany był Andy. Przerwę w epizodach z Andy'm miał osłodzić występ Heidi Klum w premierowym odcinku nowej serii, no ale my należymy do grupy widzów, którym nijak to nie poprawi humoru.


 Golddiggerka Klum to nie jedyny gość specjalny bowiem z okazji tego, że Leslie, Ben, Andy, April i Ron zostają zaproszeni do Londynu w serialu pojawia się gościnie Peter Serafinowicz, angielski komik polskiego pochodzenia, znany z takich seriali jak "Spaced", "The Peter Serafinowicz Show", "Black Books", "How you want me" i wielu, wielu innych. Peter wciela się w rolę angielskiego arystokratę znudzonego życiem pełnym nudnych konwenansów a do tego będącego dużym dzieciakiem, czym zdobywa sympatię Andy'ego. To właśnie Peter namawia Andy'ego na pozostanie w Londynie by pomógł mu w przygotowaniu akcji charytatywnej. 

Osobiście uważam, że wątek został poprowadzony dziwacznie, plus, wtf?, z obojętną reakcją na tak długą rozłąkę z mężem u April? Brak Andy'ego to poważne osłabienie tym bardziej, że granemu przez Aziza Ansariego, Tomowi odebrano ten zabawny wredny i kpiący ton, już nie mówiąc o Ronie, który po zeswataniu go z Lucy Lawless czyli popularną w latach 90' Xeną stracił pazur i cięty dowcip, oby nie na zawsze.

Najlepszym tekstem z odcinka była, krótka wymiana zdań pomiędzy Andym z Eddie'm (Peterem Serafinowiczem):

"- So, your family own this all stuff?
- Oh, no, no everything. We own that building, that one, that house, that brown thing. We don't own that... no, actually we own that.
- What else your family own? 
- Am, have you heard about Scotland?"

Dla wszystkich nieznoszących Jeana-Ralphio mamy złą informacje. Powraca. I chyba będzie go w tym sezonie znów zdecydowanie za dużo. Niestety stworzono ich dwoje. Znów pojawia się irytująca siostra bliźniaczka, Mona Lisa (???) grana przez Jenny Slate. Nie mam pojęcia jak twórcy znaleźli tak podobnych do siebie aktorów idealnie pasujących do roli bliźniaków, i tak identycznie wkurw...jących.


Wiele sobie obiecywaliśmy z tego powrotu wyszło tak jak wyszło. Trochę zaskakująco (choć po występie w serialu Johna McCaina w Parks można już spodziewać się każdego), ale przede wszystkim smutno. Mamy nadzieję, że Andy wróci szybciej niż później. Na koniec musimy się podzielić naszą osobistą teorią spiskową związaną z Parks. Po zakończeniu emisji "The Office", którego spin-offem miał być Parks, cała obsada nie ma specjalnie nic do roboty i naprawdę nie mielibyśmy nic przeciwko temu, by nagle kilka postaci pojawiło się na stałe w Parks, które cierpi teraz na deficyt naprawdę komediowych postaci (no sorry, ale Rashida nie daje rady, Rob Lowe jest idiotyczny, Xena tylko psuje Rona, a do tego nadal pojawia się cała seria postaci, które nic nie wnoszą humorystycznego do przecież komediowego serialu). Jak na razie z ekipy "The Office" najbardziej udzielają się Oscar Nunez i Angela Kinsey, których mieliśmy okazję oglądać w gościnnych występach "Wilfreda" i "It's Always Sunny in Philadelphia".

Życzymy miłego oglądania!



niedziela, 14 lipca 2013

„Niemęscy” mężczyźni






Wbrew pozorom nie będzie to artykuł o mniejszościach seksualnych, zresztą już wcześniej podawaliśmy na fejsie przykład ze starożytności jak to kiedyś Hufiec tebański był najlepszą bojówką kiboli w całej Grecji aż do nadejścia innego geja, czyli Aleksandra Wielkiego. Ale nie o tym, nie o tym. Istnieje naprawdę duża, no może nie duża, całkiem spora grupa w społeczności męskopodobnej, która na ogół nie jest zainteresowana typowo męskimi sprawkami. „Typowo” powinno być tu zastąpione przez „stereotypowo”, bo świat się zmienia, czas idzie do przodu, a media jak nam naparzają najgorzej pojętym cliché, tak robią to niezmiennie od upadku pewnej formacji politycznej, dzięki której mamy dziś tylu bohaterów, że aż z zagranicy przyjeżdżają zrobić se zdjęcie, albo dwa.

Podjąłem się beznadziejnego zadania, z góry skazanego na niepowodzenie. Bo nie da się w jednym artykule obalić mitu samca, który mimo że ludzie latają już w kosmos, nadal zawleka kobiety do jaskini i bierze je na zimnym kamieniu. Zamiast więc walczyć z hołdowaniem pojęciu męskości, jako zlepku brutalności z prymitywizmem, jakie prezentuje byle łysy wielbłąd z klatki schodowej mający jakąś tajną umowę z kilkoma chirurgami plastycznymi w okolicy, bo regularnie podsyła mu klientów, zamiast walki z takim pojęciem po prostu z lenia stawia się męskość po ciemnej stronie księżyca. A przecież w męskości nie chodzi o rozprzestrzenianie chorób wenerycznych wśród jak największej liczby partnerek ani obiciu ryja każdemu chuderlawemu gamoniowi, który się nawinie. Przynajmniej mi się tak wydaję. Zresztą, jakie są te męskie rejony tematyczne?  Wcale nie brzmią one jakoś „silnie” czy „mocno” a wręcz odwrotnie: infantylnie i komicznie. Więc, o co chodzi z tą męskością? Trzeba być opóźnionym gimbusem, który zachodzi się świńskim rechotem przy każdej seksualnej aluzji? Ano, zobaczmy.

Piłka Nożna – Wiadomo w tym kraju wszyscy kibicują. Tak przynajmniej twierdzą. Dziwne to, bo nie mamy żadnych wielkich sukcesów w tej dyscyplinie sportu, no może oprócz tego jednego razu w Epoce Brązu, kiedy to ekipa Mieszka I przeszła do półfinału w którym uległa Izraelowi, ale oni wtedy mieli tego super strzelca Noego i fenomenalnego bramkarza Mojżesza, który cuda odstawiał na bramce. Wszystko cacy, tylko że to już zamierzchła przeszłość i żadnych powodów aby to był nasz sport narodowy nie mamy. Chyba że właśnie to, że tak sromotnie przegrywamy świadczy o narodowym wymiarze tego sportu, bo to lepiej pasuje do naszej martyrologii, powstań i ogóle. Ale nie, nie może tak być. Co w tym męskiego, że banda chłopów w kusych spodenkach gania przez dziewięćdziesiąt minut by, co chwila podbiegać do siebie klepać się, przytulać, skakać na siebie, kłaść się na sobie? I to wszystko niby bez żadnego zaangażowania erotycznego. I kto niby ma w to uwierzyć?
Seks – Ha! Może i to brzmi męsko, bo niczego tak na świecie mężczyźni podobno nie chcą jak seksu. Ha, po raz kolejny! Wrong! Sytuacja ta ma miejsce do osiągniecia dojrzałości, z czym u wielu mężczyzn naprawdę różnie, niekiedy zdarza się to dopiero przed śmiercią lub ewentualnie utratą przyrodzenia. Innym przypadkiem jest okres do tego pierwszego seksu, który również może długo się ociągać w czasie lub nawet ostatecznie nie nadejść, wtedy jedynym doświadczeniem seksualnym do końca życia pozostaje to jak Terlik w telewizornii opowiada o seksie analnym. Weź tu chłopie żyj z czymś takim. Mężczyźni bez względu na wiek do seksu podchodzą bardzo infantylnie, bardzo w sensie tak bardzo, że prędzej Ryszard Kalisz i Adam Hoffman będą uprawiać seks na sali sejmowej niż jakiś mężczyzna zacznie podchodzić do seksu dojrzale i rozważanie. Dowód? W trakcie seksu naprawdę mało, rzeczy jest w stanie odwieść faceta od prokreacji. Nawet gdyby kobieta powiedziała w trakcie, że zabiła jego całą rodzinę i psa, a potem spaliła mu dom, on by najpierw skończył swoje a dopiero później zaczął zadawać pytania. Mężczyźni traktują seks jak zabawkę, tylko że zabawkę którą nie potrafią się bawić. Żaden z nich nie ma też najmniejszej o tym świadomości, bo każdy, ale to każdziuteńki myśli, jaki to jest w tym zajebisty, a to pokrywa się (heh) z prawdą w ZERU procentach przypadków. Szczególnie mowa tu o napakowanych kolesiach, którzy tak samo młócą jak obijają jakieś kaleki pod sklepem. Tak naprawdę, aby coś niecoś w te klocki pograć z głową, trzeba najpierw odwiesić tę całą stereotypową męskość na wieszaku i zdobyć się na tak „niemęskie” słuchanie, porozumienie i cierpliwość. Rzeczy zupełnie nie do przyjęcia dla neandertalczyka, którzy w z braku laku popinałby owce i kozy. Tylko facet jest do tego czegoś takiego zdolny.


Towarzycho – O tutaj tkwi największy mankament w tej całej męskości. Ci, wszyscy standardowi mężczyźni uwielbiają wręcz spotykanie się w męskim gronie przy tak zwanym „piwku”. Co to w ogóle ma być? W czym tkwi fenomen kilkugodzinnych schadzek jak nie przymierzając koła gospodyń wiejskich, gdzie wymienia się jakimiś poronionymi poglądami i prześciga się w tym kto jest bardziej męski w swoich bełkocie na tematy wszelakie. Co z tego, że połowa kolegów nadal mieszka z rodzicami i żyje z renty na wpół ślepej babki. Nie powiem, uczestniczyłem w jednym czy dwóch takich zgromadzeniach i nie znoszę tego. Faceci mówią do siebie w jakiś dziwnym tonie, jeszcze bardziej udawanego niż ten na randce z dziewczyną. O co chodzi? Chcą siebie nawzajem poderwać czy co do cholery? Każdy opowiada swoje męskie przygody, które albo wymyślił, albo pożyczył od innego typa, który też je pewnie wymyślił. Nie wiem jak można przez tyle godzin wysłuchiwać jak to się przed kimś uciekało, goniło, albo zrobiło w jajo policjantów czy innych tego typu wyczynów na miarę homeryckiej epopei.  Pół biedy jak nie ma za dużo alko w takich sytuacjach, bo jak tylko za bardzo sobie popije towarzycho to zleje zaraz jakieś niedożywione cygańskie dziecko a po wszystkim zacznie się obściskiwać i całować, a  wyrazom „szacunku” nie będzie końca.
Muzyka, Film – A tutaj postaram się obalić zainteresowania standardowych mężczyzn. Każdy pewnie słucha jakiegoś hip-hopu, z którego czerpie rady na temat patriotyzmu, honoru, zakupów w TESCO, najmodniejszym kolorze tego sezonu itp. W jakim stopniu różni się to od na wpół przytomnych nastolatek wierzących w każde słowo piosenek Justina Biebera? Do tego trzeba dodać taki obrazek: siedzi sobie taki standardowy mężczyzna ogląda te teledyski hip-hopowe i widzi jak jakiś biały murzyn obwieszony złotymi łańcuchami skacze po całym ekranie, rzuca kasą, a wokół tańczą praktycznie nagie zdziry, czy to jest tak naprawdę męskie? Patrzenie z językiem na brodzie jak to się innym „wiedzie”? Ktoś tu chyba został nabity w butelkę, bo za twoją kasę baluje i popada w nałogi, a na koniec pokazuje ci faka z koncertowego plakatu, albo nawet zrzuca ze sceny. Jeszcze bardziej żenująco wypada to jak poszpera się po last.fm takich standardowych mężczyzn i się odnajduje jakieś dziewczyńskie nuty. Serio facet? Farna? Albo inna Jessica Black. Jaranie się piętnastolatkami z aparatami na zębach, które wszędzie poza domem ratuje tylko retusz całej armii grafików, aby tylko nie wyszło na jaw, że mają trądzik, łuszczącą się skórę itd. To takie męskie. Chłopie, nie jesteś Nergalem, który na występie Farny w „The Voice of Poland” cieszył się do siksy jak końska dupa do bata. Filmy? Jakie ci super samce lubią filmy? Cóż, wyśmiewają się z idiotyzmu i płytkości oper mydlanych, podczas gdy sami oglądają twory, do których scenariusz mogłoby napisać czteroletnie dziecko. Ich scenariusz można byłoby ograniczyć do ciągu pościgów, strzelania się, babki z dużymi cycami, walki z bossem, the end. „Męskie kino”, jak często się reklamuje tego rodzaju filmy jest kinem niepełnoletniego, pryszczatego gimbusa, który nadużywa masturbacji.

To tyle. Mam nadzieję, że kiedyś odczarujemy przysłonięcie infantylnej groteski pojęciem męskości, gdyż z byciem mężczyzną wcale się ona nie wiąże i tylko utrudnia życie facetom. Niestety na tym placu boju nadal pozostają ci biedni mężczyźni sami, a największą szkodę robią im inni mężczyźni, nie widzący nic złego w tej całej dziecięcej błazenadzie. Nic się też nie zmieni póki nadal o 20.00 na Polsacie Sylwester Stallone będzie obrywał głowę jakiemuś biednemu Wietnamczykowi a w tym samym czasie na dwójce Jason Statham będzie brał od tyłu jakąś babkę na środku ulicy, podczas gdy Wajda ze swoim „Popiołem i diamentem” będzie musiał czekać aż do pierwszej nad ranem, i nikt w tym nie będzie widział nic dziwnego.

niedziela, 2 czerwca 2013

Przewodnik po serialach: Najlepsze seriale part III

Tak tak, wiemy. Nie mamy co innego robić jak tylko obrastać w tłuszcz i niszczyć sobie wzrok. Ale wiecie co? Dobrze nam z tym. Tak zwany niezdrowy tryb życia zupełnie nam odpowiada. Przepraszam, ale kto powiedział, że ten zdrowy, łamane przez ruchliwy, tryb życia jest lepszy? Dajmy na to te wszystkie joggerki biegające wieczorami dla szczupłej tali czy innej bzdury. Przecież one wszystkie statystycznie prędzej zostaną ofiarą napaści niż schudną te karkołomne pół kilo. Albo ci wszyscy pacjenci w o numer za małych koszulkach i wylaszczone, wyplastykowane lale turlające się od klubu do klubu zbierając numery telefonu, plamy po wymiocinach, AIDS i zarzuty o napastowanie. Dzięki ale nie! Mamy te swoje seriale, serowe chipsy i czteropak coli. Amerykanie nazywają to straight way to obesity. We called this heaven. 


Oto trzecie już zestawienie ostatnio sprawdzonych przez nas seriali i dołączonych do grona najlepszych z najlepszyc


http://24.media.tumblr.com/tumblr_mekf6022Sr1r7fvkfo1_500.gif

The Thick of It – Nie powinno być dla nikogo niespodzianką, że zestawienie opanują prawie w całości brytyjskie produkcje. Oto właśnie jedna z nich. Przy tej okazji przypominają nam się nieudolne próby wprowadzenia politicial fiction na polski grunt. Polsat bardzo się starał, ale jak to w przypadku polskich produkcji, w których najważniejsze są miłośne intrygi napisane przez opóźnione szympansiątka czy komedie opierające cały swój humor na jednym przaśnym słowie, wyszło nudno. Tym bardziej, że to nie była komedia a kolejna obyczajówka usiłująca być ponurą. Widać Polacy uwielbiają wierzyć na słowo politykom żyjącym przecież z umiejętnego kłamania, ale żeby już z nich się śmiać, to już nie. Anglicy za to politcial fiction uwielbiają. Nieważne czy komediowe czy obyczajowe (ostatnio bardzo dobrze oceniany Politician’s Husband czy jego protoplasta Politician’s Wife). 
W zestawieniu pojawi się też najlepszy protoplasta The Thick of It,którego gatunek umiejscowilibyśmy na pograniczu komedii i obyczajówki, co u Brytyjczyków cieszy się ogromnym powodzeniem. W tej produkcji akurat więcej jest komedii niż dramatu, i dzięki bogu, bo polityka zawsze była dla nas równie cyniczna co nudna. W serialu mamy do czynienia ze zwalczającymi się nawzajem gabinetem rządzącym i tzw. Gabinetem Cieni. A w ostatecznym rozrachunku rywalizacja przenosi się w obręb obozu rządzącego. Jak to w przypadku brytyjskich produkcji mamy do czynienia z rewelacyjną grą aktorską. Widz od razu daje się nabrać, że ogląda prawdziwych polityków. Emocje wręcz wylewają się z ekranu. Widzimy jak na dłoni jakimi bohaterowie są dupkami, jak bardzo się starają dopiec konkurentowi nawet jeśli jest z tej samej partii.

Tak jak w Politician’s Husband bez żadnych ogródek mamy pokazane, że wszystkie ustawy, nawet te, którym przyświecają szlachetne hasła, są interesowne i podyktowane strategią nakierunkowaną na odniesienie korzyści dla danej opcji politycznej. Serial szczególnie do polecania Polakom, którzy rok rocznie nabierają się na te same hasła, głoszone przez tych samych leśnych dziadków.



http://25.media.tumblr.com/tumblr_lyknhoJ3L41r9th1qo1_500.jpg


                                                                             
  The Increasingly Poor Decisions Of Todd Margaret – Niedaleko odeszliśmy od Wielkiej Brytwanii, bo w tym momencie mamy wielką przyjemność obcować z produkcją amerykańsko-brytyjską. To połączenie, które na ogół wypada świetnie (chociażby wymienić milionpięćsetstodziewięcset produkcji HBO, do których zatrudnia się brytyjskich aktorów) i tu poskutkowało znakomitym humorem i fabułą (mamy do czynienia z linearną, przyczynowo-skutkową fabułą!). W serialu mamy okazje oglądać wielu aktorów z brytyjskich seriali m.in. z Big Train, Peep Show (Super Hans!), Armstrong and Miller Show, IT Crowd i wielu, wielu innych, Amerykę reprezentują gwiazdy serialu Arrested Development czyli David Cross (tytułowy Todd) i Will Arnett oraz… gwiazda (nie wiadomo) za co ubóstwianego (pewnie za szowinizm i rasizm) Mad Mena - Jon Hamm ( który w drugim sezonie serialu błaga o zwolnienie z pracy butlera by zdążyć na zdjęcia do Mad Mena). Po obejrzeniu kilku odcinków jednogłośnie stwierdziliśmy, że to może być najlepszy serial jaki ostatnio dane było nam oglądać. Wszystko dzięki niepoprawnemu politycznie humorowi (żarty z islamskich ekstremistów, uwikłanych politycznie wyższych sfer, łagodnie traktowanej w Europie pedofilii), które za każdym razem wyhamowują kilka centymetrów przed granicami smaku.

David Cross przeszedł samego siebie w tej produkcji zarówno jako twórca, scenarzysta i aktor. Wcześniej irytował nas bardzo w Arrested Development, jego kreacja obleśnego głupka była tak konwencjonalna, że na usta siliło się „o, boże, znowu ten”, a tu jakaś cudowna metamorfoza. David to twoje najlepsze dzieło. Jedyną pretensję jaką mamy do tego serialu jest wzięcie od Brytoli szablonu sześcioodcinkowego miniserialu. Ludzie chcą więcej! Wiemy, że takie skondensowanie humoru w sześciu dopracowanych do najmniejszego detalu odcinkach zwykle wychodzi na dobre (chociażby przykład IT Crowd), ale to stanowczo za mało dla fanów.



http://24.media.tumblr.com/tumblr_m724wnYN7x1qlt7doo1_500.gif

Yes Minister – A teraz cofnijmy się parę lat wstecz. Ten serial dedykowany jest wszystkim miłośnikom starego dobrego angielskiego humoru. Choć też nie do końca. Miejscami serial wydaję się niemalże profetyczny,a jego aktualność mimo dwudziestu paru lat jest zadziwiająca. Yes Minister to naprawdę świetna rozrywka, w dobrym guście i to z inteligentnym dowcipem (!). Czuć w nim starą galanterię i wysmakowaną atmosferę wyższych sfer. Innymi słowy czuć angielskim snobem na odległość. Trzeba podkreślić również świetnie napisane dialogi. Nie zapominajmy, że są to lata kiedy w telewizji nie można powiedzieć „fuck” czy „cock” i scenarzyści muszą naprawdę się wysilić by rozśmieszyć widza. 
Ech, to były czasy. Oglądając serial nie sposób nie mieć smutnej refleksji nad tym, że już na początku lat osiemdziesiątych Anglicy w komedii byli oddaleni od nas o sto lat świetlnych, i po całkiem przyzwoitych, momentami genialnych komedii okresu PRL zrobiliśmy olbrzymi krok w tył. Czyżbyśmy zgłupieli kompletnie, że polska telewizja zalewa nas przygłupimi komedyjkami, nieudolnymi rip offami z zachodnich seriali i całkiem dobrze sobie radzi? Ewentualnie telewizji na rękę jest produkować szmiry, bo to odbywa się małymi kosztami.Lepiej zatrudnić beznadziejnego scenarzystę, który rzuca gównianymi komedyjkami jak z rękawa, niż kogoś lepszego, kto będzie dużo droższy. Poważnie, jak to się stało, że od czasu Alternatywy 4 i Zmienników Polacy nie wyprodukowali ani jednego dobrego serialu komediowego? 


http://25.media.tumblr.com/tumblr_m9vey6qzpr1qi5rwqo1_400.gif

Mighty Boosh – Ten serial równie mocno co uwielbiać, można w takim samym stopniu nie lubić.
Mighty Boosh to autorski pomysł Noela Fieldinga i Julian Barrata, próbka ich wyobraźni, humoru, problemów psychicznych i tak dalej i tak dalej. Serial opowiada o perypetiach dwóch przyjaciół, co brzmi dosyć konwencjonalnie, ale uwierzcie, konwencjonalnego przebiegu to nie ma, oj nie. Każdy odcinek to kompletny odlot od wszelkich konwencji i wyobrażeń, które można mieć względem brytyjskiego serialu komediowego. Serial działa na kilku płaszczyznach, wszystko zależnie od tematu odcinka, bo mamy Noela i Juliana, mamy jakąś bajeczkę, która zwykle jest animowaną retrospekcją, mamy wreszcie płaszczyznę muzyczną, która zawsze jest świetna i prześmieszna. 



http://25.media.tumblr.com/tumblr_mcb8kooxgf1rbtdm9o1_400.gif

Noel Fielding i Julian Barrat 



Dlatego polecamy ten serial fanom Flight of the Conchords. Jednak Mighty Boosh jest o wiele mniej konwencjonalny i nie koncentruje się na jednym problemie, jakim jest wyrwanie jakiś panienek. W każdym odcinku Noel wciela się w przerysowaną karykaturę jakiejś subkultury a Julian nieustannie wyśmiewa ją pozostając wierny jazzowi, którego Noel, jak i wszystkie postacie pojawiające się w seriali nie znoszą. 
Tylko w tym serialu krab może być upadłą supergwiazdą kina, kobra grać dubstep, a przysięgi są składane przed ołtarzem Micka Jaggera. Dla każdego, kto uwielbia surrealistyczny, absurdalny humor ten serial będzie kultowym. Chyba nie było, i długo nie będzie lepszej parodii współczesnej popkultury.



http://24.media.tumblr.com/tumblr_lghdt41SNM1qfkun9o1_500.gif

Richard Ayoade czyli popularny Moss z IT Crowd jest częstym gościem w serialu 







sobota, 18 maja 2013

Podryw dla opornych



Na samym początku zastanówmy się, czy w ogóle chcemy cokolwiek lub kogokolwiek podrywać? Naprawdę chcemy po tylu błogich latach zacząć dbać o higienę, martwić się o kompletnie obcą osobę, przejmować się jej beznadziejnymi humorami, praktycznie przez 24h udawać zupełnie kogoś innego, dbać o formę i o to, by nie kląć w co drugim zdaniu wychodząc na chama? Czy warto zmuszać się do oglądania ambitnego francuskiego kina, w którym co rusz pojawiają się męskie tyłki, do jedzenia potraw, które zwykle jadło nasze jedzenie, do chodzenia na romantyczne spacery w blasku księżyca, jednocześnie srając się by nie wpaść na grupkę dresów bądź rozochoconych cyklistów, do płacenia za rozrywki, które wcale nas nie bawią? Jeżeli mimo wszystko nadal chcemy  w to wchodzić (that’s what she said) to przechodzimy do konkretu.


Dziewczyna na ogół ma łatwiej. Praktycznie każda dość małym wysiłkiem może zaskarbić sobie uwagę właściwie każdego faceta (zasada: albo cyc, albo cellulit show up). To dopiero po zdobyciu facecika zaczynają się schody. Po pierwsze, wszystkie koleżanki łamane przez singielki nagle zaczną być bardziej krytyczne w stosunku do was niż zwykle. Niby nic nie znaczące uwagi pod adresem ubioru i włosów, nagle nabiorą dyskretnej złośliwości, by w końcu stać mega podłe i zupełnie z dupy. Oczywiście wszystko zależy od osoby, zawsze wszystko to może przybrać kształt niczym nieuzasadnionych ataków na partnera „przyjaciółki” .
Facet to już zupełnie inny poziom trudności. Przyjmijmy, że gramy kompletnie chu...wym zawodnikiem, który mimo, że u progu dorosłości nadal nie widział nagiej kobiety, wyłączając ten jeden odcinek „Czarodziejki z Księżyca” gdzie Sailor Moon pokonała Galaxie. Miejscem akcji niech będzie bar, klub mógłby być ponad jego siły, bo po pierwsze nikt go tam by nie wpuścił, bo wygląda jak krzyżówka beja ze szkolnym informatykiem cierpiącym na szkorbut. Ale jak by już ochroniarza zebrałoby na litość i jednak by go wpuścił, to zaraz jakich kark spuściłby mu wpierdol za niegalowo krzywy ryj (powód zwykle dla tego statystycznego pana karka nie jest ważny, a pacjent i tak nigdy nie pamiętał za co dostał).
A więc naszego bohatera trzymamy z dala od klubów, prowadzimy zaś do niewinnego baru. W barze nawet jest kliku kolesi bardziej niż on przypominających wielbłądy z niedowładem mięśni twarzy. Niestety nasz bohater nie nawykł do tego typu miejsc i kompletnie nie wie jak się zachować. Co tam zachowanie, kiedy nie wiedział jak ma się ubrać. Poszedł więc w casual biorąc to w czym zwykle chodził, czyli koszulę flanelowa i dżinsy kupione jeszcze przez mamę na urodziny. Urodziny mamy. Nie pamiętał też oczywiście aby się ogolić i teraz jego twarz wygląda jak popisana flamastrem, mimo że zapuszczał tę organiczną instalacje przeszło miesiąc. Trudno, musimy grać takimi kartami jakie mamy. Wiem wiem, są tragiczne. Ale od czego jest dobry stary blef.
Jak to zapewne widział na filmach nasz bohater podchodzi do baru. Prosi o piwo. Schody zaczynają się wtedy kiedy barman pyta jakie. Nasz bohater nie bez chwili zastanowienia powraca myślami do wspomnienia, gdy przypadkowo podsłuchał rozmowę trzech kolegów z gimnazjum jak przed całym kworum gówniarzerii dzielnicy odpowiadali epopeję o tym jak to zalali się w cztery dupy browarem na dwóch. Bohater wymienia nazwę. Lecz barman jest nieugięty w rzucaniu kłód pod nogi i pyta czy z beczki? Jakiej kurwa beczki – zastanawia się nasz bohater. Że też zamiast chlać jak każdy student, uległ mamie i wynajmuje stancję u starszej pani, której najgorszą rzeczą jaką zrobiła było przełączenie mszy świętej na powtórkę Na dobre i na złe. Bohater ryzykuje i potwierdza, że z beczki. Zamiast beczki, otrzymuje jednak kufel. Upija łyk. Nieco zbyt kwaśne jak dla niego nawykłego do coli, w której było tyle cukru co w pięciu ciężarówkach. Trudno, jakoś  to musi odcierpieć.
 Pora przystąpić do tego, po co go tu wysłaliśmy. By zaliczył! Nasz bohater rzuca nieco zrezygnowane spojrzenie po sali. Niestety too many dicks on the dancefloor i po przeleceniu (ha, he wish!) okiem po połowie lokalu widzi samych wolnych strzelców (czy raczej masturbatorów). Ale nie, jednak jest, jest kobieta, prawdziwa kobieta złożona z piersi! Do boju! Ruszaj ogierze środkowoeuropejskich równin! Naprzód dumny potomku Zawiszy z Grabowa i być może Wyspiańskiego (zmarł na kiłę, którą zdobył na wielu miłosnych podbojach). Nie bój się, jest XXI wiek, wszystko da się leczyć, no chyba, że ona ma HIV, ale nie bądźmy złej myśli.
Nasz bohater robi pierwszy krok, uprzedzając pozostałe sępy, których rozpacz i alkohol pchnęła do rozmów między sobą, a nawet czerpania z nich radości (OMG!), co nad ranem zaowocuje obudzeniem się po pierwszym homoseksualnym doświadczeniu. A więc nasz bohater w tym czasie, gdy faceci rozmawiają o piłce i polityce (tzw. gaycode, czyli barowe rozmowy męsko-męskie) nieuchronnie zbliża się do stolika kobity. Kobita jednak jest nieuważna, i nie widzi tego, że jakiś drapieżnik właśnie zbliża się z nie tyle niecnymi, co już nawet kopulacyjnymi zamierzeniami. Kiedy go spostrzega niestety, jak w większości takich przypadków, jest już za późno.
Nasz bohater zaczyna gadkę. Niestety jest nieobyty i nie wie, że powinien od razu włączyć najgorszą wieśniacką bajerę, która mimo tego, że każdy ją wyśmiewa, to  jednak działa w 80 %, bo w najgorszym wypadku kobita uzna ją za ironiczną. Nasz bohater jednak zaczyna od magicznego „cześć”, a kiedy ona odpowiada on już wie, że sex is on! (no, it’s not). Pyta od razu czy na kogoś nie czeka, co jest wyjątkowo głupie, bo od razu wystawia się na odstrzał, bo nasz kolega raczej nie jest z tych, którzy nawet po wezwaniu policji nie przestają wkładać rąk pod sukienkę i dopiero studzi ich zapały paralizator. Bogowie lansu i baunsu są jednak dla naszego bohatera łaskawi i dziewczyna odpowiada, że nie czeka. Bohater pyta więc uprzejmie, czy może się dosiąść. Widać jest ryzykantem od urodzenia i nawet w trakcie przychodzenia na świat owiązał sobie pępowinę koło szyi by sprawdzić, ile potrafi wytrzymać bez powietrza.
Dziewczyna (widać również jak nasz bohater lotna jak pingwin obciążony 20 kg ołowiu) odpowiada, że może usiąść koło niej. Bohater pyta, czy czegoś się nie napije. Ona odpowiada, że chętnie. Bohater, czekając na to czego sobie życzyła zapomina, że to prawdopodobnie jego jedyna szansa by coś jej dosypać. Dziewczyna jednak już wybiera sobie drinka, a nasz bohater nawet nie kwapi się odebrać go tylko czeka aż ktoś mu sam przyniesie. Co chyba nie jest takie głupie, zważywszy ile tu sępów gotowych w każdej chwili wpaść na niego miejsce. Rozmowa się jednak nie układa. Nasz bohater wyczerpał wszystkie kurtuazyjne zwroty jakie tylko pamiętał z Games of Throne, a te bardziej odważne zostawiał sobie na koniec. Dziewczyna ma wyjebane i nie kryje znudzenia, co chwilę rzucając nieobecnym wzrokiem po ścianach i innych kolesiach.
 Nasz bohater musi działać. Musi wybrać temat gadki szmatki, tak by zabłysnąć inteligencją i dowcipem. Niestety w głowie ma tylko macanie cycków, które miał okazje zlustrować, kiedy sięgała do torebki po telefon. O czym by tu, o czym by tu... O czym ostatnio gadał z kimś. Ostatnio gadał ze swoją gospodynią o ryżym sprzedawczyku Moskwy, o kanonizacji Jarka na Króla i Królową Polski, o spisku żydocygańskim, który chce pozbawić nas wszystkich drobniaków i miedzianych klamek, o żylakach i grzybicy pach. Nic jednak z tego, nie wydawało mu się być na tyle interesujące by finał konwersacji zaprowadził ich do łóżka. Postanawia iść jednak tropem ludzi starszych, i zamienia się w agenta Stasi pytając o najdrobniejsze rzeczy, kompletnie gówno go obchodzące, jak numer buta, znak zodiaku, czy tematykę pierwszego rysunku w przedszkolu. W myśl zasady: póki otwiera usta, mogę dyskretnie lookać w jej dekolt. Na szczęście naszego bohatera, jego potencjalna kopulantka jest kobietą i uwielbia napierdalać, bo czuje się wtedy jak gwiazda udzielająca wywiadu, więc nie opiera się pokusie by opowiadać o najnudniejszych szczegółach swego życia. O tym, co jej się przydarzyło jak kupowała płyn do naczyń, i zobaczyła dziewczynę, która miała zupełnie taką samą fryzurę, jak jej koleżanka z liceum,w czerwcu ‘99 na szkolnej imprezie, na którą miała nie pójść ale ostatecznie Renata ją namówiła grożąc jej, że rozpowie, że są obie w ciąży.
Nasz bohater opierając się Orfeuszowi jak tylko może, szykuje się do manewru przenoszącego rozmowę na inny tor, flirtujący i seksowny tor. Szuka odpowiedniego komplementu. Myśli. Myśli. Cycki. Piersi. Cyce. Cyceeee. Mówi, że ma ładne oczy. Zielone? Oczywiście, że zielone. Ona chichocze i pyta jak poznał? Bo wielu myli jej kolor. Nasz bohater do tej pory nie zauważył, że w ogóle ma oczy, ale upiera się, że po prostu ma dobrego penisa. Dobre oko! Że ma dobre oko. Po tym małym zwycięstwie, znów nadchodzi chwila ciszy. Chłopak rzuca, że może jeszcze czegoś by się napili. Ha! Dziewczyna nie jest głupia, wie co się święci, nie żeby się upiła drugim drinkiem, ale koleś wygląda na takiego, co po drugim piwie zaczyna zachowywać się jak wielki pies chcący zaślinić całą twarz i wyru....ć nogę.
c. d .n.

niedziela, 12 maja 2013

Gapie się więc jestem


Jak się jest z trochę większego miasta, z takiego co ma dworzec autobusowy i kolejowy (czyli innymi słowy kolonie dla bezdomnych), jakieś ruiny (w których gówniarze palą podpieprzone rodzicom szlugi) zwane przez niektórych zabytkiem, uczelnię (albo i dwie), w której hoduje się hipsterów (czyt. przyszłych bezdomnych) i choć na trochę znajduje się im zajęcie żeby nie wkurwiali normalnych, ciężko pracujących ludzi, i wreszcie park, który choć służy tylko dla bezproduktywnego zaludniania go przez meneli i dresy, a okazyjnie do gwałtów i rozbojów, a i tak nikt nie pomyśli o jego zamknięciu, to właśnie jak się jest z takiego miejsca to też zrozumie się problem owego artykułu.
Gapienie się, wpatrywanie, lookanie, rozbieranie wzrokiem, molestowanie spojrzeniem i tak dalej,to dotyka każdego z nas. Niektórych to mocno wkurwia, innych tylko trochę irytuje, innym nie robi nic, a jeszcze innych wręcz cieszy (te ostatnie to miejskie zdziry).
Najbardziej uciążliwe gapienie się ma miejsce w środkach transportu publicznego. Zwykle nic nie robi nam, gdy robi to jakaś stara babka, która w was znalazła sobie obiekt sowich obserwacji. Z braku większej ilości paciorków w różańcu musi wam się przypatrzeć, tylko że tak, aby gdyby coś się jej nie spodobało móc patrzeć na was jakbyście jej psa rozpięli na wszystkich słupach miasta. A tak na serio, to gdzie podziały się babki, które zamiast się gapić na niewinnych ludzi nakurwiały te różańce? Proszę wróćcie. No ale może i trochę was ta gapiąca się babka poirytuje, ale przestanie się w końcu gapić, bo się znudzi.
Gorzej, jeśli jest się dziewczyną, a gapiącym jest jakiś stary spocony i obleśny, jak tylko obleśny może być każdy poczciwy polski pan Andrzej. Nie wiadomo, co też taki sobie może myśleć. Nie wiadomo. Nie wiadomo. Ależ wiadomo, nic miłego, zwykle oscylującego wokół przaśnego i nieestetycznie wyglądającego chędożenia obiektu obserwacji. Nie ma co się łudzić drogie panie tylko wymiotować. Zaś drogie nieodpowiednio ubrane do podróżowania publicznym transportem koleżanki, które pomyliłyście autobus z którymś z klubów z „Czekając na sobotę”, wszyscy panowie Andrzejowie powinni być wam wielce wdzięczni, dzięki wam nie muszą tracić pieniędzy na „świerszczyki” czy dopłacać za kanały dla dorosłych. Jesteście ich nagrodą za bycie szowinistami, ukrytymi zboczuchami, i złe traktowanie kobiet od 190 tysięcy lat.
Śmiech na sali wywołuje u nas to, jak bardzo młode pokolenie hołduje najgorzej pojętemu szowinizmowi, najobleśniejszemu seksizmowi, śpiewając przy tym „chcemy być traktowane przedmiotowo, nie chcemy byście bawili się w docenienie naszego charakteru czy intelektu, pierdolić samodoskonalenie się, kiedy można wszystko załatwić cycem, każdy może mnie oglądać i czuć, że rozbieram się dla niego, a mój przyszły mąż będzie mi po latach wypominał, jaką to zdzirą byłam”. Powinno być jeszcze la, la, la i jakiś mocny wiejski bit.
Spokojnie starszym też dojebiemy. Spokojnie! W jaki pokręcony sposób w katolickim kraju starsi ludzie i ci w kwiecie wieku, mimo że jak najbardziej wierzący-praktykujący mogą aż tak obleśnie i niestosownie gapić się na innych ludzi. Starsi panowie toczący ślinę na gimnazjalistki (te ubrane w spodnie a nie przepaski na biodrach także) chyba nie mają wiele wspólnego z tym, co na ambonie mówi im ksiądz. Nie spotkaliśmy się z choćby nawet częściowym zwróceniem uwagi tego typu podglądaczom. Oho, odkryty przez nas fakt. Uwaga. Dziadki już wyczaiły ten sposób ubierania, że obcięte do maksimum szorty, i wystającymi pośladami i cellulitem ubiera się do płaszcza zakładając czasem czarne rajstopy, i kiedy jakaś dziewczyna ubrana w płaszcz wchodzi do mpk oni robią od razu robią odruchowe spojrzenie w dół. Bez obaw dziewczęta w leginsach, możecie być spokojne, dziadki, faceci po pięćdziesiątce z grzybicą za uszami, a także pod pachami, czterdziestolatkowie z włosami na plecach, w nosach, na wewnętrznej stronie dłoni i  praktycznie wszędzie tam gdzie byście się tego nie spodziewały, trzydziestolatkowie z piwnymi brzuchami zawadiacko wystawiającymi spod przepoconych koszul nie odrywają od was wzroku. Rozumiemy, że liczylibyście na książąt z bajki, prawników (heh), czy lekarzy, ale niestety zajęci byli adorowaniem tych, które nie prezentują swoich wdzięków połowie miasta. Wiemy, że ludzie, w szczególności ich tłumne zgromadzenia to bydło, o czym mówili już o wiele mądrzejsi ludzie od nas, no ale chyba jakieś standardy poprawnego koegzystowania należałoby mieć.
Faceci są w tym gapieniu najokropniejsi, bo nie mają żadnych granic ani w sposobie gapienia się ani w obiekcie, nie ważne czy to jeszcze dziecko (swoją drogą-jakie matki pozwalają swoim córkom gimnazjalistkom ubierać tak wycięte szorty czy miniówki? One naprawdę myślą, że pedofilia to tylko jakaś miejska legenda?), czy czyjaś żona, dziewczyna, roznegliżowana, ubrana jak dziwka czy całkiem normalnie, muszą wgapiać się w nią by zaspokoić jakieś swoje skrzętnie ukrywane zboczenia.
Wymaga się od najmłodszego szacunku dla starszych, a my mówimy, pierdolić to, jak staruchy nie potrafią się zachowywać minimalnie lepiej niż stado szympansów, to trudno, będziemy kląć i zwracać uwagę. Nie będzie jakiś brudny dziad gapić się jak pojebany na moją dziewczynę. Czasami widząc, gdy ktoś niezdrowo gapi się na jakieś dziecko, tylko niefortunnie ubrane przez swoich opóźnionych rodziców jak gwiazda rozkładówki czy prezent dla pedofilów, zaczynamy głośną rozmowę o tej sytuacji i pomimo zbulwersowania pasażerów, zawstydzamy owego amatora młodych dziewcząt.
Nie wiem, co to za przypadłość dopadła mieszkańców miast, że czują się bezkarni, czy też uprzywilejowani, by tak traktować innych ludzi. Bądź co bądź, to naruszenie czyjeś prywatności i godności. To jest aż obrzydliwe, z jaką pewnością niektórzy przechodnie patrzą się zupełnie obcym ludziom głęboko w oczy, bądź oglądają go jak jakieś podroby mięsne w sklepie. Nie wiem czyja to zasługa, czy to już nas zupełna znieczulica pozbawiła wszelkiego taktu. Nieważne czy ktoś jest prostakiem, czy rano zamiast od stołu podniósł łeb z koryta, czy też jest wykształconym człowiekiem (ekhem, profesorowie z SGGW), wszyscy zachowują się jakby cofnęli się w rozwoju społecznym.
Naszym zdaniem wszystkie osoby, które są ofiarami takiego natarczywego wgapiania się, w miarę możliwości powinni zwracać takim troglodytom uwagę, szczególnie jeśli chodzi o molestowanie dzieci. Jeśli teraz nie pokaże się tym, którzy chowali się do życia w mchu i paproci zamiast w społeczeństwie, to przyjdzie pora, że ktoś bezpardonowo zacznie nas obmacywać, bo coś tam sobie roi w głowie.



Pierwszy raz


Co tu kryć, w przypadku utracenia dziewictwa trzeba się pozbyć wszelkich złudzeń i oczekiwań. Zarówno, jeśli jest się jest kobietą, jak i mężczyzną. Nic nie będzie takim, jakiego się spodziewa czy próżnie planuje. Nie ma co się łudzić i mieć nadzieję, że może w tym jednym jesteśmy jakimiś nieświadomymi geniuszami. Niestety, jak się jest chujowym we wszystkim za wyjątkiem spania i wdrażania w krwiobieg niebotycznych ilości cukru, to najprawdopodobniej będzie się też i słabym w łóżku.
Ten niezbyt optymistycznie brzmiący ton ze wstępu nie opuści nas do samego końca. Tak tylko sygnalizujemy, bo mimo że seks to naprawdę zajebista sprawa, to póki nie znajdzie się tej jednej jedynej odpowiedniej osoby, to bywa naprawdę różnie ( nie wierzymy w to pierdolenie o swingersach, i znudzonych francuskich mieszczuchach, po czasie zawsze ktoś zostanie wychujany w takiej relacji). Bo gdy już dziewczyna da się namówić podchodzącemu ją z każdej strony chłopakowi, to nawet nie wie, jaką to traumę szykuje się dla niej facet, gdy w końcu przekona na ten „poważny krok”, „krok na przód”, „dowód uczuć” czy inne chujstwo (czytaj zdobycie tego, czego oczekiwało się już po odpowiedzi na zaczepkę na fejsie).
Mimo, że w tym scenariuszu to zawsze dziewczyna wydaje się stać na gorszej pozycji, bo w końcu to ona zostaje pozbawiona jakiegokolwiek elementu wartości, jakim niewątpliwie było niezdobycie (jak to w ogóle brzmi), aura tajemniczości, cielesna ciekawość czy coś w ten deseń, co w wypadku braku uczucia po pierwszym bzykanku oznacza koniec nie tylko swoistej „magii”, co znajomości i związku, to jednak facet też dużo, oj dużo, może stracić w przypadku pierwszego razu. Po pierwsze, już w początkowych minutach wyjdzie na jaw czy jest się tą ofiarą losu czy nie. Rzeczy, który zaczną się już po zamknięciu drzwi tak mogą zbłaźnić i upokorzyć, że niewielu młodych mężczyzn jest się w stanie z nich podnieść, a co dopiero odbudować swoją pozycje w oczach dziewczyny, którą się przysięgło kochać na zawsze, lub przynajmniej do tego rozdziewiczenia, a w przypadku powodzenia, to i może do końca wakacji.
Kobiety, zwykle napasione modelowymi i idealnymi przykładami z literatury, komedii romantycznych, tasiemców serialowych i innych pierdół. doznają istnego szoku zostając skonfrontowanymi z przykrą, och jakże przykrą,  rzeczywistością. Jak się przed tym ustrzec? Hm, na początek byłoby całkiem roztropnie opowiedzieć o swoich nadziejach i marzeniach, by nie zostać wziętą na tylnym siedzeniu, wycieraczce domu, przydrożnym rowie, czy w przytułku wśród zarzyganych i niewybrednie woniejących bezdomnych. W tej swojej wymarzonej scenerii można by jednak było nieco spuścić z tonu, bo zwykle nie wiadomo, kiedy chwyci i najdzie ochota.  Chyba drogie panie nie sądzicie, że ten biedny chłopaczyna z wzwodem jak kolejowy szlaban będzie w ostatniej chwili biec do kwiaciarni i obrywać wam te płatki róż na łóżko. Czy może pobiegnie do IKEI szukać wam tego atłasowego prześcieradła i świec zapachowych, bo przy tych drzwiach otwieranych na fotokomórkę przecież nieszczęście gotowe.

Kompromisowym rozwiązaniem jest zalanie się w trupa tak by nie pamiętać niczego co miało miejsce. Jak zaplątało się w gacie i rąbnęło w głowę tę nieszczęsną dziewczynę, jak próbując nałożyć prezerwatywę wystrzeliło się ją na żyrandol, jak próbując zdjąć prezerwatywę z żyrandola runęło się na swój gotowy do akcji bagnet, i jak to bolało. Jak pewnym momencie zachciało się siku, ale wstyd było się przyznać. W tym wypadku pojawia się jednak problem uchlania dziewczyny by przełamać jej „opory” jak zwykło nazywać się jej krytyczną ocenę sytuacji czy resztki rozumu. Założyliśmy jednak, że w tym wypadku zgoda jest obopólna i oboje pacjentów jest równie przerażonych i niedoświadczonych.

Jeszcze kilka słów do pań zanim przejdziemy do panów. W ich jak najlepszym interesie jest mówienie o tym, co się podoba, a co ważniejsze co się nie podoba, gdyż zindoktrynowani przez pornole młodzi panowie, bez większych ceregieli gotowi są zrobić niemałe spustoszenie i wszystko zamiast romantycznego wieczoru może przerodzić się w traumę i niechęć do jakiejkolwiek bliskości. Wiadomo, że co jeden, to zawsze niecierpliwy barbarzyńca w ogrodzie, więc trzeba takiemu przemówić do rozumu i przekonać, że albo gra wstępna albo niech wraca do robótek ręcznych.

Panowie. Przede wszystkim trzeba porzucić to, co pamięta się z filmów dla dorosłych. Nie dla każdej kobiety to wielki zaszczyt zostać przedrylowaną bez żadnych ceregieli w prymitywny sposób. A przekonanie do pierwszego razu to dopiero początek drogi. Przede wszystkim trzeba pamiętać o jednym słowie: delikatność kurwa. No to wyszły dwa słowa. Wiemy, wiemy, że latami gromadzone napięcie seksualne w tym momencie buzuje jak garnek na gazie, ale bez spiny, albo coś robi się dobrze albo czuje się wstyd i zażenowanie po wszystkim. Wiadomo nie wyjdzie idealnie za pierwszym razem, ale od tego są relacje międzyludzkie by je budować ucząc się wzajemnie a nie opierając się na wiedzy idiotów i kretynów, czytaj kolegów i znajomych czy nie daj boże redtuba, wszystko spieprzyć. Wiadomo, że w panach zazwyczaj jest większa ochota na seks w każdej możliwej sytuacji, no ale nie dzięki uleganiu zwierzęcym instynktom stoi jeszcze ten poroniony świat. Że co? Że generalizujemy? Jesteśmy w stanie uwierzyć, że taki Kant, Kierkegaard, Hegel, kurna Swedenborg, Ghandi (nie, ten akurat nie), ale już na pewno nie taki Heidegger nie myśleli 24 godziny na dobę tylko o seksie. Ale to, że współczesny facet, twórca porządku globalnego, w którym seks prześladuje nas na każdym kroku i nie ważne czy jest to wielkoformatowa reklama bielizny (co z tego, że dla kobiet, co z tego, że obok kościoła i jednocześnie naprzeciwko szkoły), czy reklama serków dietetycznych, kurwa nawet programów dla dzieci, gier komputerowych, które nie obejdą się bez wynaturzonych seksualnie bohaterek, że taki facet nie myśli ciągle o seksie, to my już się nie nabierzemy.
Na koniec może najważniejsze z tego steku bzdur. Drogie panie, kiedy wasz partner twierdzi, że nie lubi z prezerwatywą, bo coś tam, co zwykle jest jakimś wyssanym z palca idiotyzmem, trzeba mu powiedzieć grzeczne spierdalaj. Nikt, ale to nikt, w młodym wieku nie jest przygotowany, aby poświecić czas i uwagę chorej osobie bądź wychowaniu dziecka. A żeby zmarnować sobie życie dla kaprysu jakiegoś frajera, który i tak nie wytrzyma roku z wami to nie ma chyba takiej głupiej.

Podsumowania dla panów nie będzie, bo myślę, że dla nich i tak największym zwycięstwem było nakłonienie do tego pierwszego razu, który nic tak naprawdę nie oznacza, jak tylko jest testem czy jest się z chujem czy nie.
O, no i smuteczek wyszedł. Trudno. Najmłodsze pokolenie zdegenerowane mass mediami i poopkulturą jest nastawione nadzwyczaj roszczeniowo, niestety nic nie ma za darmo, no może oprócz AIDS i wpier...u. Młodym kobietom radzimy poczekać, bo jak niecierpliwy, to na pewno długo wierny nie pobędzie, panom, ech co panom, i tak macie za dobrze na tym świecie.

P.S. Wbrew pozorom to pisał Kjell przy skwapliwym potakiwaniu Karen.

niedziela, 28 kwietnia 2013

Obiadek u rodziców


Są rzeczy, które bez względu na pochodzenie czy pozycje społeczną wywołują ciarki na plecach. Bez znaczenia ile się ma lat, czego się nie widziało, za jakiego się twardziela się uważa każdy Polak, Chińczyk, Papuas, czy nawet mieszkaniec Kielc. Żaden niczego tak się nie obawia jak obiadu u rodziców swej drugiej połówki.
Na samym początku chcielibyśmy obalić parę mitów, jakie ciążą nad tym makabrycznym obrzędem oglądu wybranka/ki własnego dziecka, któremu od najmłodszych lat rodzice wpajali, że jest beznadziejne w dokonywaniu wyborów, i tylko oni wiedzą, co dla niego najlepsze. Co równoznaczne jest z tym, że już w momencie zaproszenia nas na taki aperitif stoimy na pozycji ni mniej ni więcej jak przejebanej. A po przestąpieniu progu jesteśmy rozpoznani jako sadystyczny nazista łamane przez arab nimfoman, który chcę odebrać ukochane dziecko z rąk troskliwych rodziców tylko by się nad nim pastwić i znęcać. Oczywiście oboje rodziców łapie natychmiastową zaćmę ile ich dziecko tak naprawdę ma lat, może mieć nawet trzydzieści parę ale akurat w tej chwili jest dla nich niewinnym kilkulatkiem które jeszcze nie wiem na czym świat stoi.
1.
Otóż nieprawdą jest, że w momencie, gdy w rozmowie wyjdzie to, że sex is on, ojciec ma prawo urwać jaja chłopakowi swojej córki. Otóż nie, kodeks cywilny nie przewiduje takiego przypisu. Najlepiej jest jednak milczeć na ten temat, twierdząc, że do poznania córki to się było w seminarium duchownym i w ogóle nie takie rzeczy ma się teraz w głowie. Jeżeli jest się dziewczyną w tym scenariuszu to zaraz pomyślą o tym jaką jesteś latawicą, i pewnie z nie jednego pieca chleb już jadłaś i na pewno cnotliwy synek coś od ciebie złapie. Zatem utrzymujemy, że nasze napięcie seksualne całkowicie jest zaspokajane przez trzymanie się za ręce i długie rozmowy przy oranżadzie i herbacie oczywiście bez cukru.
2.
Innym mitem jest to, że nieważne jak beznadziejną kucharką jest przyszła teściowa to i tak trzeba wszystko zjeść do ostatniego okruszka. Otóż nie, trzeba zjeść wszystko do ostatniego okruszka, zachwalać kunszt kucharski ( ta czynność nie zna pojęcia przesady) a co więcej do końca trzymać pawia w ustach, uważać by go nie wypuścić przy nawiązywaniu konwersacji z przyszłym teściem, nie korzystać z łazienki, gdyż to równoznaczne jest wypuszczaniem pawia po kryjomu i mieć nadzieje, że wszystko nie potrwa więcej niż 3 godziny, bo podzieli się wtedy los Jimmy’ego Hendrixa (udusił się własnymi wymiocinami). Dziewczyna zaś powinna nie dojeść, bo zaraz wyjdzie na jaw, że się świnia obżera, a po usidleniu faceta przyjmie swą właściwą kulistą formę. Jak zje za mało, to tylko da poznać po siebie, że jej nie smakowało, bo najlepiej smakuje jej u mamusi, z która nie raczy się rozstać nawet po własnym ślubie a obie już znajdą sposób by umilić życie zięciowi.
3.
Kolejnym mitem jest to, że ani NKWD, ani SB, ani STASI, ani nawet Macierewicz (ha, a jednak!) nie są tak dociekliwi w zadawaniu pytań jak przyszli teściowie. Tutaj akurat nie chcemy niczego obalać wszystko się zgadza. Mit dotyczy sposobu odpowiadania na zadawane pytania. Otóż nie należy za bardzo koloryzować ani za bardzo być prawdomównym. W ogóle trzeba wyłączyć prawdomówność. Trzeba zachowywać się miej więcej tak jak na pierwszej randce, wyłączając subtelne zerkanie na cycki (tym bardziej w stosunku do przyszłej teściowej). Ponad to odpada:
- zamawianie kolejnych drinków (dosypywanie jakiś podejrzanych proszków, dolewanie wódki do lżejszych alkoholi, i tym podobne sposoby),
- macanie,
- mówienie, że się jest zmęczonym tłumem i chętnie się przeniesie w bardziej przytulne miejsce (zawoalowane zaproszenie na seksy),
- pytanie się, co pięć minut czy pójdzie się jednak posłuchać płyt u siebie i tym podobnych (natarczywe aluzje zaproszenia na seksy gdy dziewczyna nie trybi o co chodzi w tych całych randkach i zagadywaniach w klubach).
Cała bajera słowna pozostaje. Pamiętać należy, że ma się solidny niemiecki samochód, nie mówi się, że to mocno doświadczony golf 1, który wciąż potrafi pozytywnie zaskoczyć (np. odpalając), że się studiuje, a nie, że się oblało drugi termin warunku, że się ma plany na przyszłość, nie na weekend, czy jak przeżyć do pierwszego.
Rodzice wybranki zwykle chcą się upewnić, że ich córka nie idzie na dno jak kamień. Niestety prawie nigdy nie udaje się wywieść ich z takiego założenia. Można z to przekonać ich ze zawsze mogło być gorzej.  Włączamy, więc opowiadania o traumatycznych perypetiach znajomych, przy czym udajemy stabilnych i twardo stąpających po ziemi. Dołączamy się do narzekania na wszystko, na obecną sytuacje w kraju, na rząd, na drogi, na to, że paliwo za drogie, że czas mija, że pory roku nadchodzą szybciej niż kiedyś, że teraz nie jest tak dobrze jak kiedyś, choć komuna też była zła.
Ciekawym zjawiskiem jest to, że dziewczyna może się naśmiewać z chłopaka razem z jego rodzicami, lecz chłopak z dziewczyny do jej rodziców już absolutnie nie. Zawsze może się zdarzyć jakaś nadwrażliwa na punkcie swojego synalka mamusia, lecz nie musi, natomiast zawsze rodzice widzą w swojej córce miss world since was made, drugą Konopnicą i Curie-Skłodowską choćby sztukę czytania opanowała w liceum, nieślinienia się przy obcych na kilka dni przed skończeniem pełnoletności, zdejmowania majtek przy sikaniu w wieku dwudziestu. Rodzice syna raczej nie pokładają w nim zbyt dużych nadziei, i naprawdę w duszy świętują jak karnawał w Rio, że syn jednak nie woli chłopców i ktoś w ogóle z tego domu zabierze tym bardziej, że nie można zostawić go samego w domu, choć na chwile bo zaraz ginie cały zapas chusteczek, papieru toaletowego czy czystych skarpetek. Chłopak zawsze wywoływał obawy czy nie jest, aby opóźniony tym bardziej, że największym osiągnieciem było wywalczenie czwórki z plastyki w podstawówce, co jak dotąd pozostaje niepobitym rekordem.
To chyba już wszystko, życzmy przeżycia tego całego zdarzenia bez większych obrażeń na ciele i umyśle. 

sobota, 23 marca 2013

Dlaczego słabi aktorzy są uznawani za najatrakcyjniejszych?





Od razu musimy się przyznać, że w poszukiwaniach odpowiedzi na to pytanie spełzliśmy na niczym, bo nie ma logicznie brzmiącej odpowiedzi, dlaczego przeciętni aktorzy nie wiedzieć czemu są supergwiazdami. Tego typu rozważania dopadły nas po obejrzeniu „Obławy” i ponownym spotkaniu z Dorocińskim, któremu jak każdy wie trochę do Cybulskiego to jednak brakuje. Wysiliśmy się na zrobienie subiektywnej listy aktorów, którzy niedużymi (a czasem żadnymi) środkami zyskali dla siebie wielka popularność, choć czasem nie do końca zasłużoną. Wiadomo, jak ktoś ma taką a nie inną aparycję to jest brany do określanych ról. No, ale bez jaj jak przez 20 lat gra się jedną postać, nie ważne czy gra się w filmie kostiumowym czy dramacie psychologicznym, to daje to jednak pewne podejrzenia co do umiejętności. W liście brak jest hierarchicznego porządku, bo zbyt długo zajęłyby nam kłótnie, kto jest gorszym aktorem.


fragment sextape Alexa

Alexander Skarsgårdlistę otwiera Szwed, który aż za bardzo jest typowym przykładem chłodnych i zdawkowych Skandynawów. Oglądaliśmy kilka filmów z tym panem no i absurdalnie drogi jak na romansidło serial True Blood. Szalę goryczy dopełnił film „Kill your darlings”, przez który ledwo przebrnęliśmy, wręcz błagając o napisy końcowe. Tak topornej dramoto-komedii czy kij wie jak to nazwać nie widzieliśmy od lat. A jako ludzie, którzy bez samookaleczeń i łykania antydepresantów obejrzeli taki ołów jak „Gummo”, mamy jako takie pojęcie o tym co jest przyswajalne a co jest drutem kolczastym wtykanym nie powiem gdzie. Sam Alex to drewno, jakich mało, który na negatywne uczucia ma jedną tę samą minę wyrażającą smutek/zdziwienie/depresję/zażenowanie/zakłopotanie/załamanie itp., itd.


homoerotyczne sesje to skrywana pasja Alexa nie od dziś

 Ogólnie facet wciąż po planie łazi z wytrzeszczem zdziwienia nie ważne czy właśnie umarł mu wujek czy ktoś zjadł mu kanapkę. Jego ostanie filmy „Straw Dogs” i „Battleship” można skwitować, jako Eric ze strzelb, Eric w marynarskim mundurku. Jedyna różnica od tego, co robi w True Blood, to to, że nikogo nie gryzie no chyba, że Ryhane w swojej przyczepie. Nie zawsze genialny aktor ma równie utalentowanego syna, sorry Stellan nie przyłożyłeś się tamtej nocy.

 

po 3-godzinnym tapetowaniu ale za to jaki dumny z efektu
Johnny Depp – tu się spodziewamy ostrych polemik i wyzwisk skierowanych pod naszym adresem. Trudno zdania nie zmienimy Johnny aktorem jest słabym i od wielu lat niczego przełomowego nie zagrał. Ciągle gra tego samego dziwaka z „Las Vegas Parano”. W miarę starzenia się Johnny zatrzymał się w swoim rozwoju. A trailery z „The Lone Rangera” (postać Deppa zapowiada się jako inaczej ubrany Jack Sparrow) nie wyprowadzają nas z tego poglądu. Nawet w nudnym jak flaki z olejem „Mrocznych Cieniach” zagrał tego samego głupio-cwanego typka co w zwykle. Odmienną postać zagrał we „Wrogach Publicznych” (druga postać, którą potrafi zagrać Johnny jest tzw. milczek – wychodzi mu lepiej gra jak mało ma tekstu do zapamiętania), lecz tu również nie ma jakiegoś wybitnego aktorstwa i stawianie Johnnego na równi z takimi aktorami jak Sean Connery albo choćby George Clooney byłoby sporym wyolbrzymieniem jego zdolności. 
Johnny wziął przykład ze swojej kochanki i również postanowił wziąć się za przedstawicieli tej samej płci
Dla obrońców Johnnego, którzy pewnie wyciągną zaraz argument „Marzyciela” (co z tego Anna Paquin też dostała Oscara jako dziecko, a teraz karierę robi tylko na pokazywaniu cycków w True Blood) my wyciągamy serie: „Piratów z Karaibów”, „Las Vegas Parano”, „Mroczne Cienie”, „Alicja w Krainie Czarów”, „Charlie i fabryka czekolady”, „Parnassusa” i „Turystę” gdzie zagrał jedną i tę samą postać. Johnny aktorem słabym jest. Case close.
Marcin Dorociński – sława tego pana jest nie porównywalnie mniejsza od poprzednich ale zarzut do niego mamy ten sam. Dorociński zyskał opinię amanta współczesnego kina, obiektu westchnień i pragnień niezliczonych rzeszy kobiet. Pytanie tylko, za co? Nie wyszło temu panu podbicie półświatka serialowego, wszystkie jego próby zaczepienia się w jakimś dochodowy tasiemcu spełzły na niczym. Nic nie wyszło z epizodów w komediach romantycznych. Tak, więc Dorociński nie miał wyboru i stał się dyżurnym pierwszoplanowym aktorem w produkcjach nazwijmy to ambitniejszych. 
bajera w Ray Banach
Byłoby całkiem miło, gdyby nie to, że aktorem Dorociński jest bardzo słabym i jego wkład do filmu można określić nie mniej ni więcej jak tylko: kosmiczna nuda. Rozumiemy, że wszystko usprawiedliwia niska jak PKB Somalii barwa głosu, no ale z tym jedynym atutem to robić karierę w Teatrze Polskiego Radia albo podkładać głos w grach.
Anderw Lincoln – ten pan wypłynął przy okazji wielkiego comebacku Zombie w :poop:kulturze. Przed „The Walking Dead” pan zagrał w kilku filmach, które raczej z niezwykle męskim turlaniu się we krwi (i flakach) żywych trupów nie miały wiele wspólnego. Mowa tu o komediach romantycznych i tym podobnych. Pan drewno nie posiada najmniejszych zadatków na aktora. Nie wiem może ma dobrą pamięć do tekstów. Bo innego powodu, dla którego wzięto go w ogólnie kiedykolwiek do jakiegokolwiek filmu czy serialu nie widzimy. Absolutnie gość nie potrafi wyrażać emocji, aż boimy się pomyśleć jaki jest w prawdziwym życiu. Jego bliscy pewnie sami nie wiedzą co mu jest jak robi te swoje tępe gapienie się w przestrzeń, które może u niego za jednym zamachem wyrażać smutek i radość, pytanie tylko, które w danej chwili, prawdziwy człowiek enigma. Pan Lincoln lepiej by zrobił gdyby został szpiegiem albo lepiej sprzedawcą polis, tam nie wyrażanie emocji jest jeszcze bardziej mile widziane. Przydałoby się żeby ktoś wyprowadził go z błędu, bo facet najwyraźniej pomylił się z powołaniem.
Andrew i jego największa broń: zmrużenie oczu