...

...

wtorek, 17 lipca 2012

Śniadanie
na obiad           

Takim naszym małym pomysłem, jest wymyślenie działów w zależności od dnia tygodnia: na przykład w poniedziałek pojawiałyby się porady dla koła gospodyń wiejskich, wtorek przegląd list przebojów wiejskich remiz, w środę natomiast cykliczny instruktarz amputacji na modłę zrób to sam, potem w czwartek wyznania ludzi uzależnionych od wąchania worków na śmieci przed wrzucaniem do kontenera, a na koniec piątek kącik dla zakochanych, w którym zaczytywalibyśmy się z pasją w listy niewyżytych 70latków, zaczepiających młode dziewczyny na przystankach mpk, robiących szpan „na warszawkę (tę sytuację musimy kiedyś opisać, bo była bezcenna, acz bardzo, ale to bardzo creepy).

(Yep, that's us.)
No dobra dajmy na to, że jest dziś wtorek. Co robimy we wtorek? Budzimy się niechętnie, oglądamy do śniadania True Blood (bez entuzjazmu, bo serial się skończył na pierwszym sezonie, a teraz to nudny a robimy dygi tylko przez nagłe zmiany podkładu muzycznego, a nie żeby to było w jakimkolwiek  sposób straszniejsze od Wakacji z Duchami), przeglądamy oferty pracy a potem z satysfakcją i niekłamanym spokojem spełzamy na niczym. 

Pora na śniadanie. Jako, że żadne z nas się nie kwapi do opuszczenia bezpiecznego rejonu łózka rzucamy niewybredne aluzje do tego, co by się dziś zrobiło. Oboje udajemy, że na razie nic nie czaimy. Brzuchy burczą. Kto przegrywa tę zimną wojnę? Oczywiście facet, bo jemu zawsze szybciej się chcę siku. Jak wstałeś to już zrób to śniadanie kochanie.  Meritum, bo właśnie na nie przychodzi pora, mieszkanie razem to nie są rurki z kremem, ani miąższ z pomarańczy, to ciężka praca by dłużej gnić w łóżku i zjeść coś lepszego niż przypalona własnoręcznie jajecznica. Jako że nie posiadam żadnych zdolności ku temu, i brak mi jakiegokolwiek przygotowania, oraz sam jestem najnieodpowiedniejszym człowiekiem do tego zadania, co w naszym kraju oznacza, że jak najbardziej się nadaje, zajmę się teraz poradami w mieszkaniu razem.

Nigdy, ale to nigdy nie rezygnuj z licytacji, bóg wie raczy wiedzieć co możesz ugrać, kobita jako twór nieodgadniony, nigdy nie zdradzi co może jej do głowy strzelić, a wtedy z pozycji z góry przegranej nagle możesz otrzymać zaskakujące profity. Dzieję się tak niezwykle rzadko i z początkowego niepowodzenia w dochodzeniu własnej racji zwykle trafia do pozycji całkowitego przeje...a. I trzeba przepraszać, korzyć się i w worze pokutnym obchodzić starówkę drąc się w niebogłosy, jakim to się jest chujem i skursynem (nie żeby się nie należało, co to nie, złe uczynki za bardzo lubią facetów [edit Karen: faceci za bardzo lubią złe uczynki]). 


(Niestety nie mamy psa.)
No i na koniec może coś łagodzącego a gów...o! Jako że jestem facetem pozbawionym jakichkolwiek zdatnych do przetrawiania zdolności postanowiłem takowe nabyć, niestety z miernym rezultatem, co za pewno przysporzy mi grono solidaryzujących się ze mną ciap, tak o zapowiadanym gotowaniu tu mowa, otóż monotematyczne odżywianie doprowadziło mnie od perturbacji w metabolizmie, i tylko dzięki temu, że resztki godności jeszcze we mnie pozostały nie napisze, o tym, co naprawdę mnie spotkało i co ten eufemizm o perturbacjach oznacza. 

(Tia, muszę się przyznać, że jestem strasznym trepem
 i z masłem po prostu przesadzam, dodawałem go do wszystkie,
do tego stopnia, że teraz prawdopodbnie w moich żyłach płynie zawiesina coli i masła.)
Tak czy srak (słowo znaczące), postanowiliśmy zrobić zupę (tzn. Karen robiła, Kjell ładnie wyglądał prężąc się na stole przy obieraniu ziemniaków), jazda bez trzymanki, i wszystkim polecam, dzięki nowym i starym bogom o dziwko wyszła całkiem dobra, ale stresu, jakiego nam przysporzyło starczyłoby tuzin sal porodowych i jedno startowanie promu Columbia. Koniec.

(Spokojnie to nie koniec. Ciąg dalszy nastąpi.)


2 komentarze:

  1. kalafiorwa mmm... ale zaraz coś o gównie blee!

    OdpowiedzUsuń
  2. aha, aha tylko czemu zawsze wychodzi na wasze? o_O

    OdpowiedzUsuń