...

...

czwartek, 2 stycznia 2014

Maron, czyli jak połączyć Czterdziestolatka z Californication


Niedawna gorączka serialowa już za nami (chociaż toniemy  już w kolejnych propozycjach do oglądania), z większością ostatniej listy „do obejrzenia” już się uporaliśmy i bardzo duża część naszych pewniaków trafiła na stosik pod tytułem” Rozczarowania”. Na początek postanowiliśmy ocenić Marona czyli autorskie dziełko komika Marona M. Czyżby okazał się drugim Louiem ?

Paczcie jaki piękny obrazek serialowy ^^. Nijak się to ma do Marona, ale tak nam się stęskniło za serialem jego kumpla, że musieliśmy wstawić.



Wszelki słuch zaginął po naszej ekscytacji związanej z tym, że „ten koleś z jednego odcinka Louiego ” ma swój własny serial. Tym bardziej miał on nam umilić oczekiwanie na odkładaną w nieskończoność (podobno nieskończoność ta kończy się w maju tego roku) premierę 4 sezonu autorskiego serialu Louisa C.K., a że Maron, podobnie jak wyżej wymieniony, również jest podstarzałym, zrzędliwym komikiem (stand-upowcem) mieszkającym ze swoimi kotami. Maron wydawałby się już zupełnie osobą, której wręcz nie można nie lubić widząc w nim trochę gamoniowatego dużego dzieciaka, który mimo 40stki na karku nadal nie wie, co ma zrobić ze własnym życiem. Maron szuka spełnienia w radiowym podkaście nadawanym z własnego garażu, skąd płyną jego mądrości życiowe niebezpiecznie przypominające  te, którymi raczył nas głosem narratora Hank „Jestem bezrobotnym pisarzem a wożę się jak panisko po Los Angeles” Moody. Zasadniczą różnicą pomiędzy serialem Louisa C.K. a jego kumpla Marona jest to, że ten drugi kompletnie zaprzepaścił szanse zrobienia „swojego” materiału idąc tematycznie nieco na łatwiznę.  Odnajdujemy tu kolejne powtórzenia z innych, coraz to bardziej przaśnych seriali, a życiowe mądrości i historie miłosnych podbojów sprawiają, że Maron bardziej dryfuje ku takim pustym kartonom jak Entourage i Californication.

 Czuć również nieprzyjemny fetorek, który tu zostawił Woody Allen, ale to akurat pewnie dla Marona byłby komplement. Nie wiemy kiedy w końcu amerykańska filmografia ocknie się i zrozumie, że wcale cały tabun małolat nie śni o starym facecie bez perspektyw. Największym plusem serialu było zupełnie niespodziewane, epizodyczne pojawienie się Machete.  Szkoda że w tak chaotycznym odcinku, o  zupełnie bezzasadnym rozwoju zdarzeń.

Jesteśmy na nie. Albo raczej na zrezygnowane „meh”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz