...

...

wtorek, 24 marca 2015


PRACĘ
NIE KAŻDĄ,
PODEJMĘ




Każdy prędzej czy później będzie musiał schować swoją prawdziwą twarz do kieszeni, zapomnieć o „rozumie i godności człowieka”, założyć wygodny czepek oraz maskę tlenową, gdyż czeka go daleka podróż w głąb czyjegoś tyłka. Tak, mówię o szukaniu pracy i rozmowie kwalifikacyjnej.


Moje osobiste przygody to nic jak tylko skok z samolotu i uświadomienie sobie po nie w czasie, że nie ma się spadochronu, a zamiast niego coś całkowicie nieporęcznego, jak na przykład widelec, którym na kilka sekund przed uderzeniem o powierzchnie ziemi można co najwyżej przyśpieszyć bieg wypadków.

[Związek idealny: pracodawca + pracownik.]
Dlaczego nie wspominam najlepiej swoich rozmów i szukania pracy, które tak naprawdę nigdy się dla mnie nie skończyło (tak, nadal nie znalazłem satysfakcjonującego zajęcia, gdyż decyzję, które zaważyły o tym, jakie będę posiadał predyspozycje do jakiejkolwiek pracy podejmowałem, wtedy gdy byłem totalnym głąbem bez kontaktu z rzeczywistością)?

[Szukasz pracy? Nie tylko wysyłam CV.]
Po pierwsze: prawie nigdy nie byłem na takowe rozmowy przygotowany. Kardynalny błąd. Z drugiej strony pierwsze podejścia i pierwsze miejsca pracy nie szły w parze ze zbytnim zaangażowaniem. Musiałem po prostu coś znaleźć, a jak Polak coś musi, to zazwyczaj wychodzi mu to najgorzej.

[Dramatyczne poszukiwanie pracy, by każdy dzień kończył się w taki oto sposób.
 Ludzkość zmierza donikąd.]
Jednym z najbardziej wnerwiających pytań, jakie mogą paść na rozmowie to: dlaczego chce pan/pani u nas pracować. No, jak to karwa po co? Żeby zarabiać PIONDZE, żeby popłacić rachunki, zbyć wierzycieli, kupić parówki w biedrze i dogorywać następny miesiąc w biedastabilizacji względnie biedalimbo. Jakie pan/pani ma doświadczenie? Marne, dlatego zgłosiłem się do was, a nie do Microsoftu albo Google. Co pan wie o naszej firmie i czym się zajmujemy? Wciskacie ludziom kit tak, że chcą oddawać pieniądze za rzeczy, których nie potrzebują. Jest to wątpliwe moralnie, ale mam to w dupie gdyż… Szmal!szmal!szmal! Czym pan się zajmował na studiach? Serio pytasz? Chyba oboje wiemy, co robi się na studiach. Przedłuża sobie z dzieciństwo, z tą małą różnicą, że legalnie można chlać wódę i odwalać najbardziej żenujące numery, zwalając je na kark młodości. Gdzie się pan widzi, powiedzmy za rok? Jeżeli nie dostanę tej pracy, to zapewne w jakiejś ciemnej piwnicy na prowizorycznie zaaranżowanym stole operacyjnym z beczek po śledziach, rozwarty jak Morze Czerwone, lecz nie przez Mojżesza tylko pijanego w sztok chirurga bełkoczącego coś w po serbsku pod sumiastym wąsem. Pozbawiony nerki, za to obdarowany w gratisie jakimś syfem z powodu tego, że konował wygotował medycznie utensylia w wodzie z kibla, a we mnie zaszył nie tylko chustę (która wcześniej z oddaniem pełniła rolę onucy, mając w cv jeszcze krótki epizod jako ścierka podłogowa w publicznych toaletach), ale również zdechłego kota, ludzki płód, miliony z OFE, kciuk Chrystusa nie zapominając jeszcze o podpisach popierających prezydenturę Pawła Kukiza. Jakie są pana/pani słabe strony? Jestem leniwy, ale nie zdolny. Trudno się w cokolwiek angażuję, ale jak już to robię nie wkładam w to na szczęście zbyt dużo wysiłku. Nie jestem punktualny, ale jestem zajebisty w wymyślaniu wymówek, od których pojawiają się łzy w oczach nawet u niewzruszających się na co dzień ludzi. Nie uczę się zbyt szybko nowych rzeczy, ale za to szybko o nich zapominam. Trudno we mnie wzbudzić entuzjazm w wykonywaniu jakiś zadań, ale już jak się to uda, to szybko go tracę w miejsce czarnowidztwa w myśl „..uj z tym, i tak by się spier…ło”. Nie szukam wyzwań, ale już jeżeli się jakieś przede mną postawi, to całą kreatywność (po polsku „ćwaniactwo” przyp. Red.) wkładam w to, jak to olać, w najgorszym możliwym scenariuszu wysłużyć się kimś innym, bądź jak najszybszym osiągnięciem klęski udowodnić, że „nu nie dało się”.

[Yep! That's me.]
Ważnym punktem w staraniu się o pracę jest nie tylko to, co się mówi, ale to, co wyraża się w sposób niewerbalny, czyli na przykład to jak się wygląda. Wiadomo, że nie można przyjść jak na szkolną akademię, opadają garnitury, czarne kiecki, stonowane kolory i inne „wyprasowane skarpety, czy tam koszule, whatever!” Przyjście w ten sposób oznacza ni mniej, ni więcej, że jest się osobą zdesperowaną, że od tej pracy zależy twoje być albo nie być. A wiadomo, że nikt nie lubi takich łajz i ofiar losu. Nikt nie zdecyduje się wybrać kogoś, kto ma wypisane na twarzy „litości!” albo „pomocy!”. Pracodawcę trzeba uwieść, pokazać mu, że ma się wiele opcji i jeśli on nie pójdzie po rozum do głowy i was nie zatrudni, to zrobi to ktoś inny i taki zajebisty pracownik przejdzie mu koło nosa. Dlatego polecam pójść na rozmowę w tym, w czym czujecie się najlepiej. Jeansy, w których czujecie się najlepiej. Najlepiej czarne okulary, niech wiedzą, że mają do czynienia z kimś wyjątkowym, nie z tej ziemi. O właśnie, najlepiej przebrać się za kogoś sławnego, albo jakieś szczególnie ulubione zwierzę, nie musi być to prawdziwe zwierzę. Bo akurat zdarzy się, że wasz przyszły, niedoszły pracodawca w dzieciństwie miał słabości do jednorożców, a tutaj wy wychodzicie na przód z inicjatywą (!) i przychodzicie w stroju jednorożca. Pracodawca jest zachwycony, bo przypomnieliście mu błogie lata dzieciństwa i od razu zdobyliście nie tylko prace a i sympatie szefa nie przepracowując jeszcze nawet minuty! Oczywiście ten kij ma oba końce i na przykład, jeżeli postanowicie przebrać się za konia a pracodawca na przykład był kopnięty przez konia w dzieciństwie, to już wiadomo, że nie będzie tu zbyt szczęśliwego zakończenia.

[Pamiętajcie im bardziej wyglądacie na takich, których nie zależy,
tym bardziej oni was chcą!]

Mam nadzieję, że tych kilka uwag pomoże komukolwiek znaleźć tę wymarzoną pracę, nie jest to przepis na stuprocentowy sukces, ostrożnie mogę powiedzieć, że to jest przepis na tych procentów pięćdziesiąt, bo albo się dostanie tę pracę albo nie. Powodzenia!


  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz