...

...

wtorek, 15 kwietnia 2014

Przewodnik po najlepszych serialach część IV



Trochę czasu minęło od kiedy bawiliśmy tu na blogu z trzecią częścią naszego podsumowania Najlepszych seriali, od tamtej pory wiele minut upłynęło, tych dobrych i tych złych seriali. Spośród nich wybraliśmy propozycje dla Was, abyście tak jak my zamknęli się na świat zewnętrzny, stracili wszystkich przyjaciół, przytyli, zaniedbali się, a na koniec zakończyli swoje żałosne życie w jeszcze bardziej żałosny sposób ze śladami czekolady na brodzie oraz… (a jakże!) lecącym w tle odcinkiem ulubionego serialu.

(Nie, my tak się nie zachowujemy.
W naszym przypadku jest trochę więcej krwii)
Tym razem trochę pomieszaliśmy i nie będzie tylko i wyłącznie komediowo, choć my głównie szalejemy na punkcie komedii, bo tak sobie umyśliśmy, że jeżeli śmiech do zdrowie, to już niech te stracone chwile spędzone na mordowaniu kolejnych sezonów naprodukują nam tyle endorfin, żeby starczyło na pozostałe czynności, w których panuje u nas stan permanentnego zdegustowania rzeczywistością, jaką sami na siebie ściągnęliśmy (;__;).


Please Like Me

 (Australia 2013, 2 SEZONY)


Zaczynamy od komediodramatu rodem z Australii. Seriale australijskie dotychczas znaliśmy za pośrednictwem Wilfreda, Lano i Woodley’a i kilku łzawych seriali dla nastolatków (np. Szkoła złamanych serc znany nam z lat gimbazjalnych i ogólniaka, kiedy musiało coś lecieć w trakcie symulowania obrabiania lekcji). PLM to dla nas zupełna świeżość i odkrycie nowego lądu w jednym. Dotąd Australie uważaliśmy za dość redneckowską i konserwową a tu taki miły policzek wymierzony temu błędnemu wyobrażeniu (Australia uznaje nawet trzecią płeć! Och my ignoranccy i niepoinformowaniu). Serial opowiada o nowonawróconym geju, który poszukuje swojej tożsamości w jego kompletnie nieskładnym świecie. 

(Oh Josh, ty już zawsze będziesz naszym bohaterem.)

Jesteśmy wręcz urzeczeni rzutkimi dialogami i błyskotliwymi ripostami, których nie powstydziłby się nawet Fry i Laurie, których zawsze uważaliśmy obok Monty Pythona za mistrzów inteligentnej pyskówy. Josh Thomas stworzył widowisko, które po części opiera się na jego własnym życiu, przez co sam serial jest naprawdę świetny, autentyczny i wzbudzający sympatie. Josh grający Josha jest dziwnie uroczą istotą, zupełnie jakby nie z tego świata, szkoda tylko, że poza jego matką i ciotką trudno zdobyć się na podobną sympatię do innych bohaterów.

MY MAD FAT DIARY

                                                            (Wielka Brytania 2013, 2 SEZONY)

(Czasem łatwiej, czasem trudniej jest ukryć podeskcytowanie.)
O tym serialu pisaliśmy już dość sporo, ale nie tutaj, a poza tym Rae zasługuje na jak najwięcej uwagi. Serial dosłownie rozjeżdża walcem wszelkie inne podobne do niego seriale, a pozostałe seriale dla nastolatek to już całkowicie miażdży na papkę. Jednakże traktowanie go wyłącznie jako serial dla nastolatków byłoby dosyć krzywdzące, bo perypetie Rae są nie tylko lekcją dla jej ewentualnych rówieśniczek, ale i lekcja dla wszystkich ludzi, bez względu na płeć czy orientacje. Pierwsze sezon - po prostu miód, pouczający, wrażliwy, zabawny, błyskotliwy, wspominkowy (super ścieżka dźwiękowa złożona z tego, co było najlepsze na przełomie lat 80’, 90’ i świeżo po 2000 roku) i w ogóle mocno zaangażowany i pouczający. Rae łamie wszelkie stereotypy jakie ciąża nad młodymi dziewczętami odbiegającymi od obowiązujących kanonów piękna, ba, rozpieprza go w drobny pył pokazując, że nawet czując się słabszym od innych można jakoś z tym żyć, kochać, czuć radość i szczęście.

(Czasem trudno jest utrzymać wodze wyobraźni.)

 Nie jest to jednak jakaś lukrowana bombonierka i w końcu pokazane jest to jak człowiek jest tylko człowiekiem, ulega słabościom, nie daje rady, czasem przeżywa załamania, ale nadal jest i jakoś w końcu wychodzi z powracających dołków. Jeżeli chodzi o mnie i Karen to uważamy, że ten pierwszy sezon to powinna być jakaś lektura obowiązkowa dla dojrzewających ludzi, by na nim uczyli się wrażliwości na drugiego człowieka, a nie jakieś tam ognie, szabelki i powstania.

SPY
(Wielka Brytania 2011, 2 SEZONY)


(Najjaśniejsze punkty serialu czyli ciapa Tim, samo zło Marcus i szalony szef ojca.)

A tu mamy typową brytyjską komedię, której akcje inicjuje koszmarna pomyłka, a potem już tylko jest gorzej. Ojciec, rozwodnik i trochę ciamajda ubiega się o prace w administracji, rekrutacja okazuje się jednak być naborem do służb specjalnych pod przykrywką. O dziwo Tim zdobywa sympatie nie tyle szalonego, co kompletnie niezrównoważonego egzaminatora, którego gra Robert Lindsay znany z tasiemca komediowego Moja Rodzinka. W serialu możemy oglądać również wszechstronnie uzdolnionego młodego wilka brytyjskiej komedii Mathew Bayntona, którego hołubimy głównie za prześmieszny familijny serial komediowy Horrible Histories, takiż sam Yonderland i mega śmieszną komedię pomyłek The Wrong Mans. Spy to świetna rozrywka, lekka i przyjemna, ale nadal utrzymująca poziom najlepszych komedii szpiegowskich. Ale to również nie jest tylko i wyłącznie komedia szpiegowska, ogromną część serialu pochłaniają specyficzne relacje Tima z jego synem-geniuszem zła i intryg - Marcusem. Jak nie lubimy dziecięcych ról kreowanych na jakiś ponad przeciętnych bystrzaków, tak Marcus jest ukoronowaniem takich postaci, zbierających ich najlepsze cechy i stworzeniem naprawdę jednego z najbardziej wrednych, upierdliwych i boleśnie dogryzających małych potworów jakie widzieliśmy. Ponownie i co cieszy nas najbardziej jest to komedia świetnych zajadliwych dialogów.

COME FLY WITH ME
 (Wielka Brytania 2010, 1 SEZON)


(Tym razem charakteryzacja w serialu Lucasa i Williamsa
 była na jakimś kosmicznym poziomie.)


Pozycja obowiązkowa dla wszystkich, którzy kochali Małą Brytanię. Duet Lucas/Williams udowadnia, że nie ma sobie równych w mocno kontrowersyjnej komedii daleko w tyle zostawiając Sachę Baron Cohena i jemu podobnych. Akcja serialu dzieje się na porcie lotniczym, przez co serial zdaję się być parodią na wszelkiej maści tanie linie lotnicze. Przy okazji dostaje się jednak i całemu brytyjskiemu społeczeństwu, od bogacza do biedaka, od podrostków, do stetryczałych dziadków, nikt nie uchodzi bezlitosnej parodii i obśmianiu. Serial jest mocny przed duże „M”, trzeba jednak trochę się orientować we współczesnym świecie, by wiedzieć, do czego akurat w danym momencie piją Lucas i Williams. 

(Williams i Lucas uwielbiają przebieranki. Nie ma się czego wstydzić.)

Jeżeli chodzi o nas, to większą sympatią darzymy Lucasa, którego talent starczyłby na kilku aktorów i chętnie go jeszcze zobaczymy w czymś co wychodzi poza ramy komedii, bo nie wątpimy, że człowiek z tak plastycznymi zdolnościami poradzi sobie świetnie. Aha, najbardziej rozbrająca scena to Williams i Lucas jako japońskie psychofanki śpiewające fandomową piosenkę. Bomba śmiechu!


PORTLANDIA
(USA 2011, 4 SEZONY)


(Oj dostało się od Freda i Carrie nie jednej subkulturze.)

No w końcu coś niebrytyjskiego. Dominacja Wysp Brytyjskich w tym, co oglądamy jest przytłaczająca, nas to oczywiście cieszy, ale nie najlepiej świadczy o przeogromniastych Stanach, które naprawdę mogą się pochwalić jedynie nielicznymi wyjątkami, które choć trochę nawiązują do poziomu brytyjskich produkcji. Głównie jednak przez to, że czasem posiłkują się brytyjskimi aktorami, heh. 

(Nie da się nie zauważyć, że pomimo tego całego obśmiewania
 nad serialem pracuje nie jeden stylista.)

Akurat Portalndia jednak jest autorstwa najprawdziwszych amerykanów, brytyjskich aktorom tam prawie nie uświadczy (pojawia się Lucas i Matt Berry czyli Douglas z IT Crowd), genialnej pary multiutalentowanych Fred’a Armisena i Carrie Bownstein, która znana się wśród wąskiej grupy czterech osób jako członkini indie-rockowego zespołu. Portladnia to kompleksowa kontestacja kultury nowoczesnej. Fred i Carrie mają znakomite oko to wyłapywaniu absurdalności życia współczesnego człowieka, obśmiewając rzeczy, bez których ponoć nie potrafi żyć. W tym roku Portlandia powróciła z czwartym sezonem, a w nim gwiazd co nie miara, widać że popularność serialu wpłynęła na to, że również aktorzy filmowi zechcieli wystąpić u boku Fred’a i Carrie.

(Black Jack White to nie jedyna miła niespodzianka dla fanów muzyki.
Czwarty sezon stoi pod znakiem St. Vincent.)

 Serial tworzą luźne skecze, dlatego każdy odcinek jest dość zróżnicowany tematycznie. Mimo całej przenikliwości i pomysłowości w pokazywaniu rzeczywistości w krzywym zwierciadle, przeszkadza nam wątek dwóch podstarzałych feministek, który pojawia się od pierwszego sezonu i jest on już coraz mniej śmieszny, bo chyba już całkowicie wyeksploatowany.

INSIDE no.9
(Wielka Brytania 2014, 1 SEZON)

(Trochę na wyjście z szafy za późno,
wszyscy już wiemy, co potrafią Reece i Steve.)

Wracamy do Wielkiej Brytanii dzięki nadzwyczaj pomysłowemu duetowi Steve Pemberton i Reece Shearsmith. Panowie, o których zrobiło się głośno dzięki League of Gentlemen na dobre zadomowili się w czołówce komików na Wyspach, dołączając tym samym do kolejnych świetnych duetów komików jak wspominani już Fry i Laurie, Lucas i Wiliams, ale również Mitchell i Webb. Serial jest podzielony na 9 odcinków, plus 10 specjalny, każdy z nich to oddzielna historia. Serial jest dość mocno zróżnicowany, niektóre odcinki są bardziej komediowe niż pozostałe, jednak całość potwierdza, że nadal są królami czarnej i niepokojącej komedii. Są jednak odcinki, których nie sposób określić inaczej jak ryjące banie, może nie jest to Garth Marenghi’s Darkplace, ale niektórym motywom naprawdę blisko do tego serialu – króla absurdalnie lasującej mózg komedii. 

(Wow, plakat ostatniego odcinka serii wow very retro wow uszanowanko.)

Serial możemy rozumieć jako mozaikę postaw ludzkich, pokazującej jak nikłe są granice, których twierdzimy, że nigdy nie przekroczymy. Bohaterowie postawieni w ekstremalnych sytuacjach pokazują, na co ich stać, a znając Reece’a i Steve’a chociażby z Psychoville nie będzie to odmiana na lepsze.


IN THE FLESH
(Wielka Brytania 2013, 1 SEZON)

(Na samym początku człowiek sobie myśl:
"o, kolejny serial o zombie", później jest znacznie, znacznie lepiej.)

No i już na koniec dramat, nie ma komedii. In to Flesh jest takim zupełnie brytyjskim spojrzeniem na całą gorączkę zombie. Jest to kompletne zaprzeczenie typowo amerykańskiego kill’em all. Myślę, że niski budżet tak naprawdę pomógł temu serialowi, bo bardziej skupił się na ludzkich reakcjach na tak niecodzienną sytuacje jak powrócenie zza grobu bliskich i trudność w zasymilowaniu ich na powrót w społeczeństwie, które nie akceptuje żywych-inaczej. 

(Zombie z In the Flesh znane są z uprzejmości i dobrych manier
nawet wtedy, gdy tkwi w nich stalowy pręt.)

Serial może mieć kilka nieścisłości, ale to przecież nie jest najważniejsze, najważniejsza jest ludzka natura i psychika. Myślę, że świetnie pokazano tam mechanizmy, które kierują zastraszonym, zmanipulowanym tłumem, co dzieje się w głowie ludzi, którzy z dnia na dzień stają się potworami (mającymi bronić się przed wyimaginowanymi potworami) tylko, dlatego, że strach przejmuje nad nimi kontrole. 


(Ale nikt przecież nie lubi gapiących się przymułów w miejscach publicznych.)


Serial pokazuje również bezduszność pseudoautorytetów, którzy uzurpują sobie prawo do bycia panem życia i śmierci dla lepszego celu, racji stanu i innych fantomowych pierdół. Jak dla mnie jest to jakaś zakamuflowana widokówka z tego, co dzieje się, gdy skrajne nastroje opanowują ulicę.



(Jeżeli chodzi o jakieś uwagi to...)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz