...

...

poniedziałek, 3 marca 2014

Powrót psychopaty


Hannibal to jeden z niewielu seriali, któremu towarzyszymy od tak naprawdę samego, samiutkiego początku. Emocjonowały nas zapowiedzi powstawania i plotki z planu, przede wszystkim zaś jednak pogłoski o tym, że w tytułową rolę ma wcielić się tytan skandynawskiego kina – Mads Mikkelsen. Mimo, że wielu krytyków uważa, że serial zawiódł wiele oczekiwań, nadal towarzyszą nam te same emocje, co przed powstaniem pierwszego sezonu, nie musimy więc opisywać tego, co działo się pod naszym dachem, gdy już usadowiliśmy się wygodnie by obejrzeć pierwszy odcinek drugiego sezonu.

[Chciałoby się powiedzieć: "You know nothing Jack Crawford"]

 Mankamenty fabuły, niezrozumiale rozwiązania wątków, pojawianie się nieuzasadnionych postaci i ich perypetie, ba, nawet drewnianą role Hugh Dancy (który powinien pozostać w świecie landrynkowego kina, gdzie jego miejsce) uśmierzają fantastyczne zdjęcia, mroczne retardacje, niepokojąca atmosfera, no i przede wszystkim gra aktorska nie z tej ziemi Madsa Mikkelsena. Zdjęcia w Hannibalu niekiedy wywołują u nas skojarzenia z ostatnio popularnymi w Internetach „ruchomymi obrami”, czyli tworzonych animacji na kanwie dzieł klasyków malarstwa. Jeżeli chodzi o samego Madsa, to masakruje on pozostałą obsadę, która nie dorasta mu choćby do pięt pod względem warsztatu aktorskiego. Jak dla nas reprezentuje on odchodzącą do lamusa starą szkołę absolutnego wtopienia się w rolę i stworzenia zupełnie nowej osobowości (co kontrastuje z miernym odtwórstwem utartych schematów w przypadku reszty obsady). Można mówić, że po prostu Mads miał szczęście, bo trafiła mu się najlepsza rola w serialu, najbardziej plastyczna i stwarzająca duże pole do popisu swoimi umiejętnościami. Można, ale my tego nie powiemy, bo w podobnej sytuacji był Hugh a swoją rolę zarżnął bezlitośnie.

         
             [Moje pytanie w tej sytuacji: "Czego ten Hannibal nie potrafi?"]
[Tutaj akurat byłem pewny, że tu już musi być jakaś "wizja"]
[Wytrenowany agent specjalny kontra kucharz amator, hmm...]
[Takie zakończenie Master Chief'a to ja bym z chęcią oglądał.]
Kto pamięta Caroline Dhavernas z roli w Wodospadach Niagary, ten chyba rozumie jak trudno bywa nam powstrzymać uśmiech, gdy robi te swoje dramatyczne wejścia ze śmiertelnie poważnym głosem i śmiertelnie nudną twarzą. Mads na tle pozostałych trochę przypomina mistrza, który znalazł się w nieodpowiednim miejscu, takim jak piaskownica pełna ślamazarnych dzieci, bo takimi się wydają się być pozostali występujący (powiedzmy szczerze: grać to tam najwyżej może tylko Mads).

[A panowie nadal się biją...]

Aby trochę zamieść pod dywan pewne niedociągnięcia twórcy dają widzom takie prezenty jak występy gościnne. Naszym ulubionym był gościnny udział w serialu Eddie’go Izzarda, który już chyba z karierą telewizją jak na razie dał sobie spokój. O Eddie’m moglibyśmy oddzielny artykuł napisać, bo facet już tyle próbuje przełożyć swój sukces w stand up’ie na duży i mały ekran (The Richies, filmy telewizyjne typu Tresaure Island), niestety jak do tej pory nieskutecznie, a i jego stand up na tym cierpi. Kto widział jego nowe występy ten niestety wie, o czym mowa.

[Biedny Hannibal aż posmutniał :/]

Oczekiwania na nowy sezon Hannibala zostały nagrodzone i to w nadzwyczaj hojny sposób. Po pierwsze fantastyczna scena walki Madsa z agentem specjalnym Jackiem Crawfordem, która bije na głowę tę z Bonda. Stworzenie na samym początku wyjebiaszczego znaku zapytania też idzie na duży plus dla twórców. Nie mogło oczywiście w odcinku zabraknąć scen, gdzie Mads przygotowuje w misterny sposób swe kanibalistyczne obiadki. Nie wiem czy to uchodzi, ale sceny jego pichcenie w kuchni, które łudząco przypominają ujęcia artysty pracującego nad swoim arcydziełem, sprawiają, że naprawdę zaczyna burczeć nam w brzucholach.

[Trochę gimnastyki i  rozciągania aby nabrać apetutu.]

 No, ale nie samym Madsem człowiek żyje (jak to?!). Odcinek po dynamicznym wstępie, które przyprawia o palpitacje serca nużąco zwolnił i to nie w taki sposób, który można byłoby polubić. Znów skuta lodem słabiutkiej gry twarz Willa była w centrum uwagi. Nie wyszła też scena konsultacji Hannibala z Dr Du Maurier. To spowolnienie sceny i cedzenie słów przez Gillian Anderson jakby chciała ona nieudolnie naśladować styl Hannibala (ewentualnie tak wygląda wyobrażenie jak powinien zachowywać się psychiatra) potrafi naprawdę sfrustrować, tym bardziej, że aż razi jak nie wyszło twórcom stylizowanie rozmowy dwóch bardzo doświadczonych psychiatrów na pojedynek werbalny. Gillian nie popisuje się od samego początku, gdy w glorii chwały powróciła na ekrany telewizyjnie w pierwszym hitowym serialu po Z Archiwum X. Hannibal raczej Archiwum X nie dosięgnie, ale podobno była to całkiem wdzięczna odskocznia dla kariery Gillian. Nadal nie wiemy, co jest grane z Fishburnem. Czy to tylko taką pozę sobie wybrał, czy ktoś mu nakazał grać w ten sposób, czy po prostu my żyjemy błędnym wyobrażeniem go jako relatywnie dobrego aktora, czego źródeł trzeba upatrywać w młodzieńczym zachwycie nad Matrixem. Agent Crawford jak dla nas niczym się nie różni od patetyczno-groteskowych postaci stereotypowych gliniarzy po przejściach z produkcji typu CSI:Sandomierz.
Niemały apetyt u nas wywołał oczywiście zwiastun kolejnego odcinka, który spełnił swą rolę i narobił nam nawet nie wiem jak wielkiej nadziei na obłędne zagęszczenie fabuły. Największym plusem tego nowego sezonu jest to, że daje on tym pierwszym odcinkiem nieśmiałą obietnicę dla miłośników Madsa, że w końcu zawartość Hannibala w serialu Hannibal (-.-‘) będzie w końcu adekwatna do tego, co my fani wymagamy i potrzebujemy do prawidłowego funkcjonowania.

[Czy tylko ja się zastanawiam jak Jackowi udało się NIE ZŁAMAĆ karku Hannibalowi?
Także na sto porcent to musi być wizja, albo kolejne przekoloryzowanie scenarzystów.]

Wiemy i jesteśmy świadomi, że postać Madsa to wielki zbrodniczy intelekt i już z niejedną opresją poradził sobie z dziecięcą łatwością (choć raz jakieś blond nierozgarnięcie wpadło na jego trop, co było jednym, z naszych największych WTF? w tamtym roku), lecz tak namącili tym zwiastunem, że sami zaczęliśmy się bać o doktora Lectera. Co też wymyśli Graham, aby przekonać zaniedbującego swe obowiązki Fishburne’a (tak jak Graham również i Lecter jest oczywistym podejrzanym, ale oczywiście to zlał) i człowieka chorągiewkę Dr Alanę Bloom. Myślę, jednak, że w następnym odcinku nasze obawy się rozwieją i wszystko rozbije się o jakieś tam wizję i halucynacyjne lenary. Oby.
Mimo, że ten pierwszy odcinek choruje na te same niedociągnięcia i niezrozumiałości, co cały poprzedni sezon możemy uznać powrót psychopaty za całkiem szczęśliwy (nie zaryzykujemy słowa udany) i my już teraz nie możemy się doczekać na nowy odcinek. Nie wiem jak reszta widzów, ale my złudnie rozpoczynamy swoje (nie pozbawione złudzeń) odliczanie do wyczekiwanego skonsumowania Willa przez najbardziej eleganckiego czarnego charakteru jakiego szpula filmowa nosiła – Hannibala Lectera.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz