...
sobota, 5 października 2013
Epic scene from "Them From That Thing"
Po raz dziewiąty niezwykle słonecznie w Filadelfii
Dziewiąty sezon
serialu nadal jest równie niepoprawny politycznie i bezwstydnie kpiarski jak wszystkie
poprzednie, co jak dobrze wiemy jest sztuką w dzisiejszych produkcjach. Za nami
już pięć odcinków, które nadal utrzymują ten sam poziom humoru i satyry na amerykańskie
społeczeństwo, a ściślej ujmując białych, pochodzenia irlandzkiego. Paddy’s Pub
mimo wrogiego stosunku do ciężkiej pracy jego właścicieli, o dziwo! nadal
prosperuje, a co więcej jest miejscem kolejnych nietypowych perypetii czwórki
przyjaciół i Danny’ego De Vito.
W nowym sezonie
Matt, Charlie, Sweet Dee i Dennis wzięli się za jakże żywy temat powszechnego dostępu
do broni. Ech, pomarzyć tylko o tym, że w Polsce jakiś serial komediowy w tak odważny
sposób mógłby się rozprawić z problem zżerającym z nienawiści opinie publiczną.
Najlepszy przykład, że się jednak by nie dało: to jak dostało się Gizie za może
i głupi i dyskusyjnie śmieszny żart o Papieżu. Odcinek o wojnie pomiędzy
zwolennikami i przeciwnikami powszechnego dostępu do broni został wyemitowany
kilka miesięcy po tragedii w Bostonie i jakoś nie widzę by aktorów i twórców
wieszano lub choćby żądano powieszenia.
Doskonale
zdajemy sobie sprawę, że humor w Philadelphii nie zawsze jest wysokich lotów,
ale aktualnie to jedyny serial oprócz Louisa C.K, który ma aż takie wielkie
jaja, by w tak bezpardonowy sposób siłować się z tematami tabu, hipokryzją
miejskiego społeczeństwa, problemami, które niezdrowo elektryzują ludzi.
Dosyć często w
serialu pojawia się seksizm i tu już wychodzimy poza nasze kompetencje i
zdolności wyczucia intencji autorów. Niekiedy wiadomo, o co chodzi, i zwykle
jest to kpina ze zezwierzęcenia mężczyzn, którymi rządzą prymitywne instynkty w
wyższym stopniu niż sami by się tego spodziewali, ale czasem jest tego już za
dużo. Mimo wszystko doceniamy chociażby najmniejszą próbę upokorzenia, drwiny z
cukierkowych produkcji, które epatują uprzedmiotowanymi kreacjami kobiet. Ostatnim
przykładem była kpina z obsadzania w roli pogodynek cycatych półidiotek, które
za nic nie znają się na tym, o czym mówią, lecz jednak wyglądają i przyciągają
oglądalność cycem. Może to zbyt daleko idąca interpretacja, ale da się wyczuć,
kiedy Philadelphia kpi z seriali typu Modern Family (za co to dostaje Emmy to
ja nie wiem) i MadMen, które wręcz rozpaczliwie naganiają oglądalność dwoma
cycatymi drugoplanowymi postaciami, które nie wyrażają i nie wnoszą nic poza
ciałem. Troska o onanistów przed telewizorami jest wręcz ujmująca.
Kolejny nietrafiony pomysł na biznes Charliego: skarpetki dla kotów. |
Największym
plusem tych pięciu pierwszych odcinków 9 sezonu jest powtarzalność. To naprawdę
ewenement, że przez dziewięć lat udało się przyjaciołom utrzymać serial na tym
samym poziomie i naprawdę trudno znaleźć na przestrzeni tylu odcinków słabsze
momenty. Prawda nie wszystkie odcinki są śmieszne aż do łez ale akurat te coś
wyrażają albo dokonują naprawdę mocnej i błyskotliwej krytyki. Niestety takie
czasy, że nikt tak nie pouczy o głupocie współczesnego świata jak chamski
serial, którym, co nie boimy się przyznać, potrafi być Philadelphia.
U nas karierę może zniszczyć dziadek w Wehrmachtcie. W Sunny dziadek z Gestapo to sposób na niezły interes. |
Aha, no i
okazało się, że najlepszym sposobem na udany serial, wbrew temu, co twierdzą
największe korporacje, jest niewpieprzanie się w oryginalną myśl czwórki
przyjaciół, którzy mieli świetny pomysł, spisali go i zagrali najlepiej jak
umieli.
Mocne uderzenie czy aby nie za mocne? Nowy sezon Sons of Anarchy
Twórcy serialu się nie patyczkowali tym razem i nowy sezon SOA rozpoczął się naprawdę dobrze, nie tylko odpowiadając oczekiwaniom fanów ale nieźle ich zaskakując.
Son of Anarchy jest tak naprawdę jedynym takim serialem, choć na rynku istnieje już przesyt seriali kryminalnych, to SOA jako pierwsze zabrał się za tematykę gangów motocyklowych i choć rock&roll przeżywa swoje ciche dni to przesycony nim serial święci tryumfy.
Oglądamy Sonsów od samego początku lecz długo czekaliśmy, bo od pierwszego sezonu, na tak mocne otwarcie sezonu. Jesteśmy po czterech odcinkach i ich porywające tempo niezwykle nam się podoba. Do tej pory nie było tu tak brutalnie i bezlitośnie, nawet irytujący Jax w końcu imponuje stanowczością swoich decyzji.
W serialu nie patyczkują się tym razem i trup ściele się gęsto a w wybijaniu kluczowych postaci dla serialu SOA zaczyna dorównywać "Grze o Tron". Nie chcemy tu nikomu spoilerować ale wielce radosne były to dla nas cztery odcinki gdyż ginie najbardziej znienawidzona przez nas postać w serialu.
Jeżeli ktoś jeszcze nie oglądał pierwszych czterech odcinków to naprawdę polecamy. Kino akcji i intryga palce lizać.
Aha, dosyć drastycznie zakończył się gościnny występ gitarzysty Jane's Addiction Dave'a Navarro, którego mogliśmy oglądać w kilku odcinkach.
Wielki lecz srogo okupiony powrót Parks
Pomyśleć, że "Parks&Recreation" miał przepaść kosztem spin-offu "The Office", na szczęście tak się nie stało i Leslie Knope, Ron Swanson, Andy Dwyer i Tom Haverford śmieszą nas od pięciu lat z górką w jednym z najlepszych seriali komediowych ostatnich lat.
Twórcy serialu zaskoczyli widzów serialu godzinnym odcinkiem premierowym szóstej już serii Parks&Rec. Niestety od samego początku było wiadomo, że jedna z najbarwniejszych i najzabawniejszych postaci, a mianowicie Andy, opuszcza serial. Grający go Chris Pratt koncentruje się teraz nad rolą w "Obrońcach Galaktyki". Chris pozbył się już misiowatej postury, z której znany był Andy. Przerwę w epizodach z Andy'm miał osłodzić występ Heidi Klum w premierowym odcinku nowej serii, no ale my należymy do grupy widzów, którym nijak to nie poprawi humoru.
Golddiggerka Klum to nie jedyny gość specjalny bowiem z okazji tego, że Leslie, Ben, Andy, April i Ron zostają zaproszeni do Londynu w serialu pojawia się gościnie Peter Serafinowicz, angielski komik polskiego pochodzenia, znany z takich seriali jak "Spaced", "The Peter Serafinowicz Show", "Black Books", "How you want me" i wielu, wielu innych. Peter wciela się w rolę angielskiego arystokratę znudzonego życiem pełnym nudnych konwenansów a do tego będącego dużym dzieciakiem, czym zdobywa sympatię Andy'ego. To właśnie Peter namawia Andy'ego na pozostanie w Londynie by pomógł mu w przygotowaniu akcji charytatywnej.
Osobiście uważam, że wątek został poprowadzony dziwacznie, plus, wtf?, z obojętną reakcją na tak długą rozłąkę z mężem u April? Brak Andy'ego to poważne osłabienie tym bardziej, że granemu przez Aziza Ansariego, Tomowi odebrano ten zabawny wredny i kpiący ton, już nie mówiąc o Ronie, który po zeswataniu go z Lucy Lawless czyli popularną w latach 90' Xeną stracił pazur i cięty dowcip, oby nie na zawsze.
Najlepszym tekstem z odcinka była, krótka wymiana zdań pomiędzy Andym z Eddie'm (Peterem Serafinowiczem):
"- So, your family own this all stuff?
- Oh, no, no everything. We own that building, that one, that house, that brown thing. We don't own that... no, actually we own that.
- What else your family own?
- Am, have you heard about Scotland?"
Dla wszystkich nieznoszących Jeana-Ralphio mamy złą informacje. Powraca. I chyba będzie go w tym sezonie znów zdecydowanie za dużo. Niestety stworzono ich dwoje. Znów pojawia się irytująca siostra bliźniaczka, Mona Lisa (???) grana przez Jenny Slate. Nie mam pojęcia jak twórcy znaleźli tak podobnych do siebie aktorów idealnie pasujących do roli bliźniaków, i tak identycznie wkurw...jących.
Wiele sobie obiecywaliśmy z tego powrotu wyszło tak jak wyszło. Trochę zaskakująco (choć po występie w serialu Johna McCaina w Parks można już spodziewać się każdego), ale przede wszystkim smutno. Mamy nadzieję, że Andy wróci szybciej niż później. Na koniec musimy się podzielić naszą osobistą teorią spiskową związaną z Parks. Po zakończeniu emisji "The Office", którego spin-offem miał być Parks, cała obsada nie ma specjalnie nic do roboty i naprawdę nie mielibyśmy nic przeciwko temu, by nagle kilka postaci pojawiło się na stałe w Parks, które cierpi teraz na deficyt naprawdę komediowych postaci (no sorry, ale Rashida nie daje rady, Rob Lowe jest idiotyczny, Xena tylko psuje Rona, a do tego nadal pojawia się cała seria postaci, które nic nie wnoszą humorystycznego do przecież komediowego serialu). Jak na razie z ekipy "The Office" najbardziej udzielają się Oscar Nunez i Angela Kinsey, których mieliśmy okazję oglądać w gościnnych występach "Wilfreda" i "It's Always Sunny in Philadelphia".
Życzymy miłego oglądania!
Subskrybuj:
Posty (Atom)