...

...

sobota, 18 maja 2013

Podryw dla opornych



Na samym początku zastanówmy się, czy w ogóle chcemy cokolwiek lub kogokolwiek podrywać? Naprawdę chcemy po tylu błogich latach zacząć dbać o higienę, martwić się o kompletnie obcą osobę, przejmować się jej beznadziejnymi humorami, praktycznie przez 24h udawać zupełnie kogoś innego, dbać o formę i o to, by nie kląć w co drugim zdaniu wychodząc na chama? Czy warto zmuszać się do oglądania ambitnego francuskiego kina, w którym co rusz pojawiają się męskie tyłki, do jedzenia potraw, które zwykle jadło nasze jedzenie, do chodzenia na romantyczne spacery w blasku księżyca, jednocześnie srając się by nie wpaść na grupkę dresów bądź rozochoconych cyklistów, do płacenia za rozrywki, które wcale nas nie bawią? Jeżeli mimo wszystko nadal chcemy  w to wchodzić (that’s what she said) to przechodzimy do konkretu.


Dziewczyna na ogół ma łatwiej. Praktycznie każda dość małym wysiłkiem może zaskarbić sobie uwagę właściwie każdego faceta (zasada: albo cyc, albo cellulit show up). To dopiero po zdobyciu facecika zaczynają się schody. Po pierwsze, wszystkie koleżanki łamane przez singielki nagle zaczną być bardziej krytyczne w stosunku do was niż zwykle. Niby nic nie znaczące uwagi pod adresem ubioru i włosów, nagle nabiorą dyskretnej złośliwości, by w końcu stać mega podłe i zupełnie z dupy. Oczywiście wszystko zależy od osoby, zawsze wszystko to może przybrać kształt niczym nieuzasadnionych ataków na partnera „przyjaciółki” .
Facet to już zupełnie inny poziom trudności. Przyjmijmy, że gramy kompletnie chu...wym zawodnikiem, który mimo, że u progu dorosłości nadal nie widział nagiej kobiety, wyłączając ten jeden odcinek „Czarodziejki z Księżyca” gdzie Sailor Moon pokonała Galaxie. Miejscem akcji niech będzie bar, klub mógłby być ponad jego siły, bo po pierwsze nikt go tam by nie wpuścił, bo wygląda jak krzyżówka beja ze szkolnym informatykiem cierpiącym na szkorbut. Ale jak by już ochroniarza zebrałoby na litość i jednak by go wpuścił, to zaraz jakich kark spuściłby mu wpierdol za niegalowo krzywy ryj (powód zwykle dla tego statystycznego pana karka nie jest ważny, a pacjent i tak nigdy nie pamiętał za co dostał).
A więc naszego bohatera trzymamy z dala od klubów, prowadzimy zaś do niewinnego baru. W barze nawet jest kliku kolesi bardziej niż on przypominających wielbłądy z niedowładem mięśni twarzy. Niestety nasz bohater nie nawykł do tego typu miejsc i kompletnie nie wie jak się zachować. Co tam zachowanie, kiedy nie wiedział jak ma się ubrać. Poszedł więc w casual biorąc to w czym zwykle chodził, czyli koszulę flanelowa i dżinsy kupione jeszcze przez mamę na urodziny. Urodziny mamy. Nie pamiętał też oczywiście aby się ogolić i teraz jego twarz wygląda jak popisana flamastrem, mimo że zapuszczał tę organiczną instalacje przeszło miesiąc. Trudno, musimy grać takimi kartami jakie mamy. Wiem wiem, są tragiczne. Ale od czego jest dobry stary blef.
Jak to zapewne widział na filmach nasz bohater podchodzi do baru. Prosi o piwo. Schody zaczynają się wtedy kiedy barman pyta jakie. Nasz bohater nie bez chwili zastanowienia powraca myślami do wspomnienia, gdy przypadkowo podsłuchał rozmowę trzech kolegów z gimnazjum jak przed całym kworum gówniarzerii dzielnicy odpowiadali epopeję o tym jak to zalali się w cztery dupy browarem na dwóch. Bohater wymienia nazwę. Lecz barman jest nieugięty w rzucaniu kłód pod nogi i pyta czy z beczki? Jakiej kurwa beczki – zastanawia się nasz bohater. Że też zamiast chlać jak każdy student, uległ mamie i wynajmuje stancję u starszej pani, której najgorszą rzeczą jaką zrobiła było przełączenie mszy świętej na powtórkę Na dobre i na złe. Bohater ryzykuje i potwierdza, że z beczki. Zamiast beczki, otrzymuje jednak kufel. Upija łyk. Nieco zbyt kwaśne jak dla niego nawykłego do coli, w której było tyle cukru co w pięciu ciężarówkach. Trudno, jakoś  to musi odcierpieć.
 Pora przystąpić do tego, po co go tu wysłaliśmy. By zaliczył! Nasz bohater rzuca nieco zrezygnowane spojrzenie po sali. Niestety too many dicks on the dancefloor i po przeleceniu (ha, he wish!) okiem po połowie lokalu widzi samych wolnych strzelców (czy raczej masturbatorów). Ale nie, jednak jest, jest kobieta, prawdziwa kobieta złożona z piersi! Do boju! Ruszaj ogierze środkowoeuropejskich równin! Naprzód dumny potomku Zawiszy z Grabowa i być może Wyspiańskiego (zmarł na kiłę, którą zdobył na wielu miłosnych podbojach). Nie bój się, jest XXI wiek, wszystko da się leczyć, no chyba, że ona ma HIV, ale nie bądźmy złej myśli.
Nasz bohater robi pierwszy krok, uprzedzając pozostałe sępy, których rozpacz i alkohol pchnęła do rozmów między sobą, a nawet czerpania z nich radości (OMG!), co nad ranem zaowocuje obudzeniem się po pierwszym homoseksualnym doświadczeniu. A więc nasz bohater w tym czasie, gdy faceci rozmawiają o piłce i polityce (tzw. gaycode, czyli barowe rozmowy męsko-męskie) nieuchronnie zbliża się do stolika kobity. Kobita jednak jest nieuważna, i nie widzi tego, że jakiś drapieżnik właśnie zbliża się z nie tyle niecnymi, co już nawet kopulacyjnymi zamierzeniami. Kiedy go spostrzega niestety, jak w większości takich przypadków, jest już za późno.
Nasz bohater zaczyna gadkę. Niestety jest nieobyty i nie wie, że powinien od razu włączyć najgorszą wieśniacką bajerę, która mimo tego, że każdy ją wyśmiewa, to  jednak działa w 80 %, bo w najgorszym wypadku kobita uzna ją za ironiczną. Nasz bohater jednak zaczyna od magicznego „cześć”, a kiedy ona odpowiada on już wie, że sex is on! (no, it’s not). Pyta od razu czy na kogoś nie czeka, co jest wyjątkowo głupie, bo od razu wystawia się na odstrzał, bo nasz kolega raczej nie jest z tych, którzy nawet po wezwaniu policji nie przestają wkładać rąk pod sukienkę i dopiero studzi ich zapały paralizator. Bogowie lansu i baunsu są jednak dla naszego bohatera łaskawi i dziewczyna odpowiada, że nie czeka. Bohater pyta więc uprzejmie, czy może się dosiąść. Widać jest ryzykantem od urodzenia i nawet w trakcie przychodzenia na świat owiązał sobie pępowinę koło szyi by sprawdzić, ile potrafi wytrzymać bez powietrza.
Dziewczyna (widać również jak nasz bohater lotna jak pingwin obciążony 20 kg ołowiu) odpowiada, że może usiąść koło niej. Bohater pyta, czy czegoś się nie napije. Ona odpowiada, że chętnie. Bohater, czekając na to czego sobie życzyła zapomina, że to prawdopodobnie jego jedyna szansa by coś jej dosypać. Dziewczyna jednak już wybiera sobie drinka, a nasz bohater nawet nie kwapi się odebrać go tylko czeka aż ktoś mu sam przyniesie. Co chyba nie jest takie głupie, zważywszy ile tu sępów gotowych w każdej chwili wpaść na niego miejsce. Rozmowa się jednak nie układa. Nasz bohater wyczerpał wszystkie kurtuazyjne zwroty jakie tylko pamiętał z Games of Throne, a te bardziej odważne zostawiał sobie na koniec. Dziewczyna ma wyjebane i nie kryje znudzenia, co chwilę rzucając nieobecnym wzrokiem po ścianach i innych kolesiach.
 Nasz bohater musi działać. Musi wybrać temat gadki szmatki, tak by zabłysnąć inteligencją i dowcipem. Niestety w głowie ma tylko macanie cycków, które miał okazje zlustrować, kiedy sięgała do torebki po telefon. O czym by tu, o czym by tu... O czym ostatnio gadał z kimś. Ostatnio gadał ze swoją gospodynią o ryżym sprzedawczyku Moskwy, o kanonizacji Jarka na Króla i Królową Polski, o spisku żydocygańskim, który chce pozbawić nas wszystkich drobniaków i miedzianych klamek, o żylakach i grzybicy pach. Nic jednak z tego, nie wydawało mu się być na tyle interesujące by finał konwersacji zaprowadził ich do łóżka. Postanawia iść jednak tropem ludzi starszych, i zamienia się w agenta Stasi pytając o najdrobniejsze rzeczy, kompletnie gówno go obchodzące, jak numer buta, znak zodiaku, czy tematykę pierwszego rysunku w przedszkolu. W myśl zasady: póki otwiera usta, mogę dyskretnie lookać w jej dekolt. Na szczęście naszego bohatera, jego potencjalna kopulantka jest kobietą i uwielbia napierdalać, bo czuje się wtedy jak gwiazda udzielająca wywiadu, więc nie opiera się pokusie by opowiadać o najnudniejszych szczegółach swego życia. O tym, co jej się przydarzyło jak kupowała płyn do naczyń, i zobaczyła dziewczynę, która miała zupełnie taką samą fryzurę, jak jej koleżanka z liceum,w czerwcu ‘99 na szkolnej imprezie, na którą miała nie pójść ale ostatecznie Renata ją namówiła grożąc jej, że rozpowie, że są obie w ciąży.
Nasz bohater opierając się Orfeuszowi jak tylko może, szykuje się do manewru przenoszącego rozmowę na inny tor, flirtujący i seksowny tor. Szuka odpowiedniego komplementu. Myśli. Myśli. Cycki. Piersi. Cyce. Cyceeee. Mówi, że ma ładne oczy. Zielone? Oczywiście, że zielone. Ona chichocze i pyta jak poznał? Bo wielu myli jej kolor. Nasz bohater do tej pory nie zauważył, że w ogóle ma oczy, ale upiera się, że po prostu ma dobrego penisa. Dobre oko! Że ma dobre oko. Po tym małym zwycięstwie, znów nadchodzi chwila ciszy. Chłopak rzuca, że może jeszcze czegoś by się napili. Ha! Dziewczyna nie jest głupia, wie co się święci, nie żeby się upiła drugim drinkiem, ale koleś wygląda na takiego, co po drugim piwie zaczyna zachowywać się jak wielki pies chcący zaślinić całą twarz i wyru....ć nogę.
c. d .n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz