Czas
taki nastał, że wiele osób w desperacko poszukuje inspiracji w marnowaniu czasu,
bo ogólnie zapanowała sesja, a jak kogoś to już to nie dotyczy (ewentualnie
jeszcze nie – fartuchy jedne) to zawsze przecież zimowy dół może dopaść
każdego, a co wtedy robić…? Jak to, co? Napierdalać seriale! Oto druga część
poradnika i przewodnika dla nołlajfów, którzy w pogardzie mają realizację
własnych marzeń, rozwój osobisty i bycie wartościowym członkiem (huehuehue)
społeczeństwa!
Pierwszą część poświeciliśmy serialom, które niestety już się zakończyły i to czasem już bardzo, bardzo dawno temu, gdy nawet nasi rodzice nie mieli w głowie, żeby tak sobie spieprzyć życie i nas powić.
Najlepsze seriale, których emisja już
się zakończyła:
9. Big Train
Na ten serial wpadliśmy dosyć
przypadkowo przy okazji poszukiwań, których główne hasło brzmiało: jakiś angielski serial, tylko żeby nie tak
trzepiący dywan jak The Office U. K.. Poszukiwania były owocne i między
innymi dzięki odkryciu Big Train.
Serial jest bardzo dobry, szczególnie, jeżeli ktoś ceni sobie angielski humor
(ale nie taki, od którego bolą zęby, a twarz dostaje spazmu miny na pograniczu
uśmiechu i zażenowania).
Big
Train jest luźną zbitką
skeczy, rozwijanych w następnych odcinkach. Zabawą dla już kompletnie
aspołecznych osobników jest odnajdywanie wśród grupy aktorów (osiem osób
bodajże stanowi stałą obsadę) występujących w serialu, tych, którzy nagminnie
występują jako drugoplanowe postacie w kasowych produkcjach i bardziej znanych
serialach (np. Gwiezdny Pył czy IT Crowd). Całkiem dobry serial, gdy się
bez konsekwencji włączyć coś do jedzenia, można w każdym momencie wyjść,
zatrzymać itd., bo zaraz i tak będzie następny, jeszcze lepszy, skecz. Niestety powstały
tylko dwa sezony, pieprzeni brytole jak tylko coś dobrego wymyślą to zaraz
kończą emisję (np. IT Crowd, Black Books, Extras).
8. Extras
7. The Adventures of Lano and Woodley
6. The Ricky
Gervais Show
Pierwszy serial, w którym spotyka się trzech
panów: Ricky, Steve Merchant i Karl
Pilkington. A do tego animowany. Całą fabułę i myśl przewodnią serialu
zdradza sam początek serialu, w których lektor mówi, że serial jest
owocem tysiąca bezsensownych rozmów tych trzech panów, w których główną rolę
spełniało nabijanie się ze śmiesznych, czasem idiotycznych założeń, refleksji i pomysłów Karla – odkąd istnieje świat człowieka niezrozumianego przez nikogo. Serial naprawdę na dobrym poziomie, chociaż do The Simpsons trochę mu brakuje. Główny
mankament to przeszywający do kości paraliżujący śmiech Rickiego w najmniej oczekiwanych momentach głównie powodowany irracjonalnymi
pomysłami Karla.
5. Little Britain
Tym razem serial
z metką „Nie dla każdego”. Serial ma chyba większą grupę ludzi, którzy go nie
lubią niż grupę oddanych fanów, taki przynajmniej można wysnuć wniosek bo
obiegowych opiniach. Kontrowersyjny i nieprzebierający w środkach w
kompromitowaniu współczesności serial jest tworem Davida Walliamsa i Matta Lucasa,
którzy oprócz napisania scenariusza, również są głównymi aktorami. Tu również
mamy z serią mini-fabuł, które znajdują swoje kontynuowanie w postępujących po
sobie odcinkach. Miejscami serial jest naprawdę genialny, w swoich
spostrzeżeniach dotyczących hipokryzji i demonów, które nękają
postmodernistyczne społeczeństwo brytyjskie a w kolejnym sezonie amerykańskie. Biorąc pod uwagę
błyskotliwość w podejściu do niektórych problemów to jeden z najlepszych
seriali ever. Ostrzeżenie: Nie jadłbym przy jego oglądaniu.
4. Flight of the
Conchords
Tym razem serial o dwójce emigrantów z Nowej
Zelandii, którzy chcą podbić nowojorską scenę indie. Tak, będą piosenki, ale
spokojnie nie będzie pożygu jak w Glee.
Głównym pomysłem serialu jest zbita ze współczesnej muzyki indie i pop, czasem
tak niedorzeczna, że nie sposób jej nie polubić. Główni bohaterowie są
kompletnymi nieudacznikami, którzy mimo ciągłych sromotnych klęsk, nie
wyzbywają się marzeń o wielkiej karierze estradowej. Ich wybujałe ego pozwala im znosić wszystkie porażki z kamienną twarzą, a przypadki i problemy,
z którymi się bez większych sukcesów zmagają, są tak durne i idiotyczne, że aż
arcyzabawne.
3. Garth
Marenghi's Darkplace
Jeden
z najdziwniejszych seriali, jaki mieliśmy okazje oglądać. Łączy w sobie
elementy komedii i uwaga… horroru. Wiemy, że istnieją i powstają amerykańskie
debilne filmy łączące te dwa gatunki jak Straszny
film czy Lesbian Vampire Killers
ale to zupełnie inna mańka. GMD to
naprawdę ryjący beret twór, którego nie sposób zrozumieć, a nie daj boże
polubić. Coś
jednak jest w tym serialu, że mimo tej całej psychodeli, od której człowiek
wgryza się w ścianę a potem turla się po suficie, chce się włączyć kolejny
odcinek. Gwarantujemy, że po objerzeniu, choć jednego odcinka
wasze życie nie będzie już takie samo. Ciekawostką jest to, że w serialu
pojawią się gwiazdy IT Crowd. GMD najlepiej smakuje w jakiś wczesno
porannych godzinach tak gdzieś o 3, 4 na ranem po kilku sekundach zamienia mózg
w gąbkę. Ostrzeżenie: dla osób o słabych nerwach nie polecamy, bo są momenty,
że naprawdę straszno.
2. Black Books
Na koniec dwa najlepsze naszym zdaniem seriale
w całej historii wszechświata. Black
Books ma jeden bardzo poważny mankament… ma tylko trzy sezony! Jak coś tak
genialnie zabawnego może mieć tylko trzy sezony? Czemy ci wkurwiający nas
brytole nie potrafią zrobić czegoś porządnie? Niestety jakoś się nie zapowiada,
żeby bóg stand up’u Dylan Moran
wrócił na mały ekran z jakimś równie genialnym serialem. Bernard Black, którego gra, jest chyba jedną z najbardziej
charakterystycznych postaci w historii seriali. Jest on właścicielem księgarni Black Books, gburowatym
Irlandczykiem, pijaczyną, jednostką aspołeczną i furiacką – mamy, więc syntezę
idealnych cech dla postaci komediowej.
Towarzyszą mu przygłupi, ale uroczy
pomocnik Many i Fran – przyjaciółka i jedyna osoba, która jest w stanie poskromić
neurotyczny charakter Bernarda.
Świetne są teksty Bernarda, którymi
masakruje otaczającą i równocześnie denerwującą go rzeczywistość, a pijackie
irlandzkie piosenki to już klasyk sam w sobie. Na pocieszenie po obejrzeniu
wszystkich sezonów pozostają jeszcze stand up’y Dylana Moran, w których wiele z Bernarda Blacka, których miał chyba cztery: Monster, Like Totally, What it is live? oraz Yeah, yeah – Live in London. Jeżeli ktoś słyszał o czymś więcej
prosimy: niech da znać.
1. A bit of Fry and Laurie
O
tym, że dr House robił coś wcześniej
w brytyjskiej telewizji, i że to coś miało być komediowe, wiedzieliśmy już od
jakiegoś czasu, ale jakoś nie byliśmy przekonani do tego, by zagłębiać się w
poszukiwaniach. Niech będzie przeklęte nasze lenistwo! Okazało się, bowiem, że
to co zrobili Stephen Fry i Hugh Laurie bije na głowę, i kopie leżącego
to co zrobili Monty Python i Rowan Atkinson razem wzięci. W swoim
programie stworzyli zupełnie nową jakość programu rozrywkowego będąca po dziś
dzień nie doścignionym wzorem.
Humor na najwyższym poziomie, ani
jeden odcinek poniżej wysokiego poziomu, brawurowo i błyskotliwie napisane
mini-fabuły, dialogi i postaci. Niesamowite jest to, w jak lekki sposób Fry i Laurie zajmowali się ważnymi społecznymi tematami na przełomie lat
80’ i 90’, nikt w lepszy sposób nie walczył i wyśmiewał humorem z uprzedzeniami,
wszelkiego rodzaju dyskryminacją, homofobią, rasizmem, idiotyzmem popkultury, skompromitowanym
ekologizmem, pustką postmodernizmu, i szeroko pojętą obłudą społeczeństwa.
Niestety drogi obu autorów serialu rozeszły się, a oddzielnie nie stworzyli
niczego równie dobrego, co A bit of Fry
and Laurie.
"IT Crowd" i "A Bit of Fry and Laurie" to prawdopodobnie najśmieszniejsze seriale w dziejach. Polecam jeszcze od siebie animowany "Harvey Birdman: Attorney At Law". Absurd do milionowej potęgi.
OdpowiedzUsuńw związku z tym, że matura się zbliża ogłaszam stan nadrabiania seriali. Dzięki za propozycje. Co do serialu nr 3 zgadzam się w zupełności, rozjebongo w mózgu gwarantowane.
OdpowiedzUsuńThatLastGuy - sprawdziliśmy, na razie tylko na filmwebie, ale oceny ma genialne więc chyba poszukamy, dzięki ^^
OdpowiedzUsuńAnionimie - my tak mamy co pół roku w związku z sesją ;) Ale do matury też niewiele robiliśmy, poza oglądaniem seriali ;). W każdym razie - trzymamy kciuki (za maturę, nie seriale oczywiście :) )